Maria W. od 2000 roku niemal miesiąc w miesiąc przelewała forsę z kasy ośrodka na swoje prywatne konto. Kwoty różne, ale nie za duże. Tak, żeby nikt się nie zorientował.
I rzeczywiście długo nikt nie potrafił się połapać, co się dzieje w toruńskim ośrodku. Dopiero pod koniec grudnia 2009 wreszcie kontrola wykazała, że pieniądze znikają. Przez lata uzbierała się z tego niezła sumka, bo jakieś 1,4 miliona!
Kiedy sprawa wyszła na jaw, księgowa wyleciała z pracy i stanie przed sądem. Nam zdążyła się wytłumaczyć ze swojego złodziejstwa. Przekonywała, że nie ma żadnego majątku, superbryki, wielkiego domu. Na co więc poszły pieniądze? - Po prostu wydałam je na drobne wydatki. Na takie normalne życie - wyznała.
Nieuczciwa księgowa mogła nam o tym z takim spokojem odpowiadać, bo zajmująca się sprawą prokuratura w Toruniu uznała, że nie ma potrzeby wsadzać jej do aresztu.
- W sprawie Marii W. nie jest i nie był stosowany środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztu - przyznaje prokurator Artur Krause (39 l.), rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Toruniu. Kobieta może więc cieszyć się życiem na wolności i czekać na wyrok. Za okradanie niepełnosprawnych dzieci grozi jej nawet 10 lat więzienia.