List tylko cudem dotarł do pani Krystyny. Wysłany został na jej stary adres, ale szczęśliwie listonosz dobrze pamiętał dawną lokatorkę. - Kiedy otworzyłam przesyłkę, zrobiło mi się słabo. Pisał do mnie mój Henryk! - opowiada kobieta. List wcale nie przyszedł z zaświatów, ale z Ameryki, do której mężczyzna musiał w latach 80. uciekać. Był w komitecie strajkowym w Stoczni Gdańskiej. Za granicę uciekał przed prześladowaniami, o wyjeździe nawet nie zdążył powiadomić najbliższych. Na obczyźnie starał się nawiązać jakiś kontakt z rodziną, ale żaden z jego listów nie dotarł. Aż do teraz.
Bliscy - szczególnie siostra - też szukali pana Henryka wszędzie, ale wszelki ślad po nim przepadł. Doszło nawet do tego, że kiedy 20 lat temu rodzice Krystyny i Henryka zmarli, kobieta - aby uporać się ze sprawami spadkowymi - musiała wnieść do sądu o uznanie jej brata za zmarłego. Rozsądek podpowiadał, że tak właśnie jest. Ale siostrzane serce nie przestawało wierzyć, że ukochany brat gdzieś tam jest.
Teraz rodzeństwo jest w stałym kontakcie. Pani Krystyna pomogła bratu wrócić do świata żywych. To dzięki niej sąd w Koszalinie oficjalnie potwierdził właśnie, że Henryk Ossowski-Mechliński jednak żyje.
Mężczyzna szykuje się już, by wrócić do ojczystego kraju. Do końca roku ma nadzieję załatwić wszystkie formalności i wtedy rozdzielone 30 lat temu rodzeństwo znowu padnie sobie w ramiona.