Umarli żyją na Facebooku i Twitterze. Rośnie ruch na e-cmentarzach

2013-10-31 14:49

Z myślą o świadczeniu usług po śmierci swych klientów powstało dziesiątki serwisów. Dzięki nim można zaplanować co i kto oraz kiedy zobaczy po naszej śmierci na Social Media. Bliscy decydują się też zakładać zmarłym wirtualne nagrobki na wirtualnych cmentarzach. Wszystko to za całkiem realną gotówkę.

- W 2012 r. swoje osie czasu na Facebooku osierociło 3 mln użytkowników z całego świata. W tym tempie, zakładając, że Facebook nie padnie szybciej, za sto lat może tam straszyć pół miliarda duchów - wylicza Edyta Gietka w materiale "Wirtualne życie umarłych" w tygodniku "Polityka".

Jak przypomina tygodnik, już w 2009 r. Facebook dodał usługę "pochowaj" profil i "upamiętnij". Po udokumentowaniu śmierci przez przysłanie aktu zgodu bądź nekrologu, profil nieboszczyka trafia do specjalnego działu. Na profil można wrzucać posty, ale mogą to robić tylko ci, których zmarły za życia dodał do listry swych znajomych.

Nie przegap: Monitoring nie kłamie. Wipler kontra policja

Można zaplanować po śmierci ukazywanie się regularnych postów a nawet wysyłanie wiadomości do określonych osób. Na przykład - do własnych dzieci lub nielubianego szefa bądź do podwładnych. Zależnie od zasobów portfela usługi na niektórych serwisach bądź aplikacjach można wykupić nawet na 60 lat, obdarowując naszymi cennymi radami nawet prawnuki. Wszystko uruchamia się wtedy, gdy co najmniej dwie wcześniej wybrane (no i żyjące) osoby wrzucą do sieci informacje o zgonie. Roczny abonament polskiej usługi - zostawslad.pl - kosztuje 25 zł. (Zobacz listę serwisów "pośmiertnych")

Twitter nie zostaje w tyle - zauważa "Polityka". - Dzięki  usłudze LivesOn nawet po śmierci abonent będzie twittował. W takim samym stylu jak dotychczas. Niewiele ma to wspólnego z wiarą w życie po życiu, drugą stroną, niebem czy piekłem. Tu się mówi wprost: „Bóg nie istnieje, za to serwery tak - zaloguj się do prawdziwego życia po śmierci”. Aplikację można poduczyć własnego stylu jeszcze za życia. Ciepłą jeszcze ręką robiąc poprawki w proponowanych przez nią postach. Amerykanie to lubią. Usługa „If I Die” (Jeśli umrę) w tydzień od jej uruchomienia zyskała w grudniu 2011 roku 10 tys. lajków z FB.

Zobacz też: Małżeństwo Kraśki uratowała teściowa. Ale dostał ultimatum

Ruch zmarłych w sieci stara się też obsłużyć Google. Kto na wypadek śmierci chce wykasować swe ślady w sieci usług Google, musi zawczasu zarejestrować się w usłudze Menedżer Nieaktywnych Kont. Wystarczy ustawić odpowiedni czas od ostatniego logowania. Jeśli przed upływem terminu nie odpowie się na wysłanego e-maila, konta zostaną wygaszone. Komu na tym zależy, powinien zadbać o rzez odpowiednio wcześniej, bo patrząc na procedury, Google nie daje wielkich szans spadkobiercom na dostęp i modyfikacje zawartości kont zmarłego. Wszystko dzieje się dwuetapowo:

"W ramach części 2 musisz przejść przez dodatkowy proces prawny obejmujący uzyskanie orzeczenia sądu amerykańskiego i/lub przesłanie dodatkowych materiałów. Pamiętaj że przesłanie tych materiałów nie daje gwarancji, że będziemy w stanie udostępnić Ci zawartość konta, więc nie przechodź do części 2, dopóki nie otrzymasz od nas informacji dotyczącej części 1. Ponadto niektóre dane z pewnych usług mogą nie być dostępne lub udostępnione nawet w przypadku pozytywnego przebiegu części 1 i 2." Ech...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki