Pan Kazimierz z rakiem prostaty walczy od 8 lat. Przeszedł wszystkie stopnie leczenia nowotworów, ale za każdym razem choroba powracała ze zdwojoną siłą. Dziś już nie jest leczony, bo lekarze wyczerpali wszystkie możliwości pomocy mężczyźnie. W ciągu trzech pierwszych miesięcy tego roku oba guzy, które zostały wykryte w jego organizmie, powiększyły się niemal trzykrotnie, a wyniki badań nie pozostawiają złudzeń. - Umieram - mówi pan Kazimierz. - Moją ostatnią nadzieją była chemioterapia, ale po kilku dawkach lekarze doszli do wniosku, że te zabiegi nie są w stanie mi pomóc, a mogą jeszcze tylko pogorszyć mój stan. Powiedzieli, że wyczerpali wszystkie możliwości leczenia i uznali, że nadaję się jedynie do hospicjum, gdzie mogę doczekać swych dni. Zostało mi kilka miesięcy - mówi z bólem.
>>> CHORY na NOWOTWÓR KRWI Piotr Akerowicz: 7 godzin czekałem na lekarza
W międzyczasie panu Kazimierzowi skończyło się orzeczenie o niepełnosprawności, w którym jej stopień miał określony jako znaczny, czyli najwyższy z możliwych. Powiatowy Zespół do spraw Orzekania o Niepełnosprawności w Pabianicach, wydając kolejną decyzję, zmienił mu ten stopień na umiarkowany. - W obecnym stanie zdrowia nie kwalifikuje się do zaliczenia do znacznego stopnia niepełnosprawności, gdyż schorzenia rokują poprawę - tłumaczy przewodniczący tejże komisji Jan Pawlikowski.
Doktor Ewa Kalinka-Warzocha, kierownik pododdziału chemioterapii łódzkiego Szpitala im. Kopernika, mówi tymczasem jasno: - Wszystko wskazuje na to, że pacjent jest w krańcowym etapie choroby. Rokowania są bardzo złe, a medycyna konwencjonalna nie ma już nic do zaproponowania.
Obniżenie stopnia niepełnosprawności ze znacznego na umiarkowany skutkowało tym, że panu Kazimierzowi odebrano zasiłek pielęgnacyjny w wysokości 153 złotych, który mógł przeznaczyć na leki przeciwbólowe. - Trudno w tym państwie godnie umrzeć - mówi zasmucony.