Pan Piotr jest rencistą od 15 lat. - W pracy eksplodował piec, prysnął na mnie strumień rozgrzanego do białości metalu, pozbawił widzenia w jednym oku. Ponad 200 dni byłem na chorobowym, aż w końcu stwierdzili, że jestem niezdolny do pracy - opowiada o przyczynach swego inwalidztwa. Od tego czasu rok w rok musiał meldować się u lekarza orzecznika, by dowieść, że oko, które stracił w wypadku, mu nie odrosło, a zdrowie wciąż pozostaje w ruinie.
- Już raz w 2005 rok odebrali mi rentę, ale poszedłem z tym do sądu i biegły nie zostawił suchej nitki na ZUS. Co z tego, że wyrównali mi za te 10 miesięcy bez świadczeń, skoro przez ten czas musiałem się zapożyczać, aby przeżyć?! A teraz to już chyba chcą mnie zabić! Choruję na białaczkę, nie mam już nawet siły, żeby wyjść z domu, a oni znów zawiesili mi świadczenia. Jakbym nagle ozdrowiał!
Pismo o "wadliwości orzeczenia lekarza" i konieczności stawienia się na komisję pan Piotr dostał w sierpniu. Nie ma pojęcia, o jaką "wadę" chodzi. - Chyba o taką, że należą mi się pieniądze - kpi z decyzji ZUS.
- To nie jest odbieranie renty, to jest kontrola decyzji orzecznika. Może chodzić o formalne błędy - wyjaśnia Monika Górecka z olsztyńskiego ZUS. Ale za co pan Piotr ma przeżyć do pierwszego - nie tłumaczy. Dobre chociaż i to, że po naszej interwencji rencista nie musi jechać na komisję do Gdańska, tylko lekarz konsultant zbada go w domu. Kiedy - nie wiadomo.