Nie będzie też można sprzedawać pralek czy lodówek, które zużywają zbyt dużo prądu. Wszystko to rzekomo w trosce o środowisko. Ale to zwykłe mydlenie oczu, bo urzędasy chcą po prostu nabijać kiesę producentom sprzętu. Jak obliczył dziennik "The Times", przez unijne przepisy najtańsza pralka będzie nawet o 300 zł droższa niż dziś, a telewizory LCD są nawet o 1000 zł droższe od tych kineskopowych. - To jakaś kolejna głupota.
Komu przeszkadza czajnik elektryczny? Jak będę gotowała wodę w pracy? - pyta Joanna Miszczuk (54 l.), sekretarka z Białegostoku. Pomysły UE krytykują też naukowcy. Dr Tomasz Sowiński (28 l.) z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN uważa, że dyktowanie ludziom, co mają kupować, pachnie z daleka zmową producentów. Doktor podaje przykład. - Każe się kupować ludziom świetlówki, tymczasem już wiadomo, że za kilka lat będzie się używać żarówek diodowych - mówi ekspert. - Świetlówki wcale nie są takie oszczędne i w przeciwieństwie do zwykłych żarówek zawierają szkodliwą dla środowiska rtęć - przypomina dr Sowiński.