Parlament Europejski rozpatrzy dziś petycję, jaką w obronie polskich dzieci napisał Wojciech Pomorski (38 l.), prezes Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. - Nareszcie Europa dowie się, co się wyprawia w Niemczech - cieszy się pan Wojciech.
A rzeczywiście za naszą zachodnią granicą dzieją się rzeczy niegodziwe! W weekendowej gazecie przedstawiliśmy historię Beaty Mosebach (42 l.) z Krakowa, której niemiecki wszechwładny urząd ds. młodzieży - Jugendamt - chce na siłę zabrać synka Jasia (4 l.) - owoc jej krótkiego małżeństwa z Niemcem. Tamtejsi urzędnicy są tak zdeterminowani, że posłali za Polką - niczym za groźnym gangsterem - europejski nakaz aresztowania.
Historia pani Beaty to tylko jeden z setek podobnych dramatów. Jeśli rozpada się małżeństwo niemiecko-polskie, rodzic nie-Niemiec nie ma szans na zachowanie prawa do swoich dzieci. Państwo niemieckie wspomaga swoich, a dyskryminuje obcych. Po rozwodzie polski rodzic może widywać dziecko, ale musi z nim rozmawiać po niemiecku! A nad całym przebiegiem spotkań czuwa złowrogi Jugendamt.
Przez coś takiego przeszedł pan Pomorski. Po rozwodzie żona Niemka zabrała mu ukochane córeczki. Wściekły walczy z tą jawną dyskryminacją.
- Do Parlamentu Europejskiego napisałem, by niemieckie ministerstwo objęło nadzorem, bezkarne do tej pory, Jugendamty. I żeby ludzie tacy, jak ja mogli w swoim języku rozmawiać z dziećmi, a nie tylko po niemiecku - wyjaśnia.
Dziś Parlament zajmie się jego skargą. - Działalność Jugendamtu to dyskryminacja ze względu na urodzenie rodzica, co stanowi naruszenie prawa europejskiego. Dlatego zażądamy, aby Niemcy objęli wreszcie jakimś nadzorem działalność Jugendamtu i skończyli z tą dyskryminacją - wyjaśnia nam eurodeputowany Marcin Libicki (70 l.).