- Nawet najbardziej chciwi inwestorzy powinni się zastanowić, dlaczego w sytuacji niskich zwrotów na depozytach pieniężnych znajduje się firma, która "gwarantuje" im 16,5 procent nieopodatkowanego zwrotu na inwestycjach w złoto i inne metale szlachetne - zauważa dziennik.
"Financial Times" podkreśla fakt, że wobec zaistniałej sytuacji "polskie instytucje regulacyjne nie wychodzą z całej sprawy okryte chwałą" oraz zaznacza, że działalność Amber Gold możliwa była dzięki luce w prawie. Nie wymaga ono bowiem żeby Komisja Nadzoru Finansowego regulowała działania tego rodzaju para banków. Mimo umieszczenia Amber Gold przez KNF na liście obserwacyjnej firma przyciągnęła pół milina inwestorów, którym odmówiły inne banki, uznając ich za zbyt duże ryzyko.
Dziennik zarzuca również, że "nawet w obliczu presji ze strony KNF prokuratura przyjrzała się sprawie Amber Gold tylko pobieżnie, natomiast inne instytucje nie podjęły żadnych działań". Prześmiewczo dodaje również, że z jednego z obecnie zamkniętych oddziałów w centrum Warszawy widać siedziby właśnie tych instytucji: Ministerstwa Finansów, Urzędu Ochrony Konkurencji i konsumentów, NBP i KNF.
Gazeta zauważa też, że Amber Gold nie przedstawił nawet uproszczonego zestawienia rozliczeń finansowych, które jest wymagane od zarejestrowanych firm. Uniemożliwiło to znacznie wyrobienie jasnej i klarownej opinii na temat strategii dotyczącej działań firmy. Właśnie dlatego nie wiadomo na jakie cele były przeznaczane pieniądze - które na zakup złota, a które na inne cele. Sprawa stała się "jeszcze bardziej zagadkowa", gdy firma kupiła niemieckiego przewoźnika OLT Jetair i zaczęła rozwijać połączenia krajowe. OLT upadło w tym roku, w lipcu a na jego działalność przeznaczono przeszło 60 mln złotych.
"FT" twierdzi, że przypadek Plichty należy traktować jako ostrzeżenie. Jednocześnie wątpi w odzyskanie przez klientów dawnego AG swoich depozytów od nowej spółki Marcina Plichty.