Swojego służbowego kierowcę potrafił wykorzystywać niczym służącego. Wszystko się jednak skończyło. Po tym, jak przestał być szefem klubu PiS, stracił gabinet z sekretarką, a torby z zakupami musi już taszczyć sam.
Godz. 8.00. Pod blok na warszawskiej Woli podjeżdża służbowa toyota avensis. Ale tym razem kierowca nie wysiada z samochodu i nie wchodzi do budynku, w którym mieszka były wicepremier. Nie biegnie po schodach i nie odbiera bagaży od polityka PiS, jak to zazwyczaj miało miejsce, gdy Gosiewski był szefem klubu największej partii opozycyjnej. Tym razem to polityk obwieszony torbami idzie posłusznie do auta. Dopiero gdy nadchodzi, kierowca wita się z nim, ucina krótką pogawędkę i ociężale otwiera bagażnik. Gosiewski wraz z synem Miłoszem (10 l.) wsiadają do toyoty i ruszają w kierunku centrum Warszawy. Taka sytuacja to dla byłego wicepremiera gorzka pigułka, jaką po stracie stanowiska szefa klubu PiS musi przełknąć. Jego odejście wiąże się ze zmianami w partii, które chce wprowadzić prezes Jarosław Kaczyński (61 l.). Z badań, które partia zamówiła pod koniec ub. roku, wynika, że jeśli PiS chce myśleć o powrocie do władzy, musi zerwać z wizerunkiem z lat 2005-2007. A twarzą tamtego okresu był właśnie Gosiewski. - Na chwilę obecną jest lepiej, że Przemek nie jest już szefem klubu. Jego aktywność się wyczerpała, więcej by już nie wycisnął - mówi nam anonimowo jeden z bliskich współpracowników prezesa PiS. Teraz Gosiewski będzie się musiał sprawdzić jako wiceszef partii. Już bez takich przywilejów jak dotychczas.