- Nie zamówiliśmy więcej pociągów, bo z naszych obliczeń wynikało, że jest to niepotrzebne - mówi Krzysztof Malawko (53 l.), rzecznik Metra.
Skoro na urzędasów nie ma co liczyć, "Super Express" musiał znaleźć sposób na to, by wszyscy pasażerowie zmieścili się w wagonach.
W japońskiej komunikacji miejskiej pracują tzw. dopychacze. Ubrani w garnitury i białe rękawiczki mężczyźni pracują na stacjach metra w Tokio. W godzinach szczytu na siłę upychają pasażerów w wagonach. No i problem tych, którzy nie mieszczą się w zatłoczonej podziemnej kolejce po prostu znika. Postanowiliśmy wziąć przykład z japońskich dopychaczy.
Nasi reporterzy rano stanęli na stacji metra Marymont. Przez zamknięty dla autobusów i tramwajów rozsypujący się wiadukt na ul. Andersa metro jest jedyną drogą dojazdu do Śródmieścia z Bielan i Żoliborza. Gdy drzwi kolejki rozsunęły się, tłum czym szybciej chciał wbić się do środka. Jednak nie wszyscy zmieścili się w pociągu. I wtedy do akcji weszli reporterzy "Super Expressu"! Ubrani w eleganckie garnitury i białe rękawiczki dopchnęli pasażerów do pełnego już wagonu. - To bardzo dobry pomysł! - cieszy się Karol Piechocki (22 l.), student Uniwersytetu Warszawskiego.