O zjawisku donosów od "życzliwych" napisała w dzisiejszym wydaniu "Rzeczpospolita". Instytucją, do której spływa najwięcej informacji o nieprawidłościach (czasem anonimowych, czasem pisanych pod nazwiskiem), jest stołeczny Urząd Kontroli Skarbowej. Jak pisze "Rzepa", jego kontrolerzy w zeszłym roku otrzymali 553 donosy. Ale tylko w pierwszej połowie tego roku już 354.
Same urzędy zachęcają do walki z nieuczciwością. Można do nich przyjść na rozmowę, by opowiedzieć o zauważonych oszustwach, ale też wystarczy zadzwonić albo wysłać maila. Niezależnie od sposobu dostarczenia, do każdej informacji urzędnicy podchodzą z taką samą powagą.
Patrz też: Urzędnicy skarbowi dostaną służbowe pałki
Niestety, w Polsce donosy rzadko pisane są z miłości do państwa i dbałości o dobro publiczne, jak to jest w większości krajów w Europie Zachodniej, gdzie czujność obywatelska jest cnotą. U nas donosy powstają na ogół z zawiści lub z czystej zemsty. Wiele zgłoszeń o nieuczciwościach przysyłają skłóceni małżonkowie, którzy wykorzystują wcześniej zgromadzone "haki" na partnera. Inna kategoria donosicieli to zwolnieni pracownicy, chcący dopiec byłemu szefowi.
"Rzeczpospolita" sprawdziła również, ile z nadsyłanych do skarbówek donosów jest zasadnych. Okazuje się, że na przykład w Poznaniu łamanie przepisów wykryto w 56 proc. ze zgłaszanych przez "życzliwych" informatorów donosach. W Gdańsku dzięki tej formule pozyskiwania informacji przez trzy lata ściągnięto aż 17 milionów złotych niezapłaconych podatków.
Przeczytaj koniecznie: Biedni Niemcy zapłacą niższe podatki, bogaci Polacy dostali podwyżkę VAT!