Wieczorem Monika Zagórska (22 l.) napaliła w piecu, żeby córeczce było ciepło i położyła Olę do łóżka. Dziewczynka szybko zasnęła. - Przypomniałam sobie, że muszę wyjść na chwilę do znajomych. Zostawiłam przy Oli włączoną elektroniczną nianię. Moi rodzice, którzy mieszkają w domu obok, dzięki temu urządzeniu usłyszeliby, gdyby się obudziła i przyszli do niej. Już nieraz tak robiliśmy - opisuje mama dziewczynki. Ale nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stanie...
Nagle z rozgrzanego pieca wyskoczyła iskra. W kotłowni zaczęło się palić. Ogień błyskawicznie objął całą piwnicę. Płonęły stare gazety, drewno, farby. Żrący czarny dym dotarł do pokoju Oli. Dziewczynka zaczęła się dusić i płakać. Wołała mamę. Ogień przepalił przewody i doszło do spięcia elektryczności. Elektroniczna niania przestała działać. Dziadkowie Oli nie mieli więc pojęcia, że ich wnuczka jest w niebezpieczeństwie.
Na szczęście ulicą przechodził Sławomir Szramka. - Zobaczyłem dym wydobywający się z budynku. Przeskoczyłem przez płot. Waliłem do drzwi i okien. Nikt nie odpowiadał, więc wypchnąłem okno i wszedłem do środka. Usłyszałem płacz dziecka. Wziąłem je na ręce i wyniosłem - opowiada bohater.
Na miejsce przyjechali strażacy, ugasili pożar. Pogotowie zabrało Olę do szpitala. Nic jej się nie stało. - Dziękuję panu Sławkowi, że uratował moją córeczkę. Już nigdy nie zostawię jej pod opieką elektronicznej niani - zarzeka się pani Monika. - Nie zrobiłem nic wielkiego - mówi skromnie pan Sławek.