To była wielka miłość. Wioleta (19 l.) i Jacek (22 l.) Orzoł wpadli sobie w oko jeszcze w gimnazjum. Chcieli zamieszkać razem, mieć dzieci i prowadzić gospodarstwo rolne, które Jacek przejął po ojcu. Swój ślub i wesele młodzi zaplanowali na koniec października. - Była już ustalona data, ale Jacek we wrześniu zaczął się skarżyć na bóle głowy - opowiada Wioleta. Mężczyzna trafił do szpitala. Diagnoza zabrzmiała jak wyrok: glejak, rak mózgu, nieoperowalny.
Rozpoczęła się walka o życie. Wspierany przez rodzinę i ukochaną Jacek nie poddawał się chorobie. Przełożono datę ślubu i w listopadzie młodzi przysięgli sobie przed ołtarzem miłość aż po grób. - Jacek stawał się słabszy z dnia na dzień, ale na weselu jeszcze tańczył. Wszyscy wierzyliśmy, że z tego wyjdzie - wspomina 19-latka.
Młodzi już wtedy spodziewali się dziecka. Wiedzieli, że urodzi się dziewczynka. - Jacek bardzo się cieszył, mówił, że będzie ją rozpieszczał - mówi Wioleta.
Kryzys przyszedł w lutym. Jacek przestał chodzić, jeść, mówić. Wkrótce zmarł. - Chcę wypełnić ostatnią wolę męża. To on wymyślił imię Jowita dla naszej córki i tak ją nazwę - zapewnia młoda wdowa. Niestety, dziecko, które przyjdzie na świat w kwietniu, nie otrzyma renty po zmarłym tacie. - Jacek był zarejestrowany jako rolnik niespełna rok, a potrzeba aż trzech lat - tłumaczy Wioleta. Osoby, które chciałyby pomóc przyszłej mamie, prosimy o kontakt z redakcją.