Marta M. wykazała wiele determinacji, by wprowadzić w błąd lekarzy. Domowym sposobem sfałszowała wyniki badań histopatologicznych oraz gastroskopii. Posługiwała się zwykłym programem do edycji tekstu. Fałszywe formularze stworzyła, wzorując się na informacjach publikowanych przez pacjentów w internecie. Tak wyposażona poszła do prywatnej przychodni w Gliwicach. Onkolog wysłał pacjentkę do szpitala w Bełchatowie. Tam lekarze po przejrzeniu sfałszowanych wyników badań stwierdzili, że nie można zwlekać z operacją - nowotwór mógł być już w zaawansowanym stadium. I tak Marcie M. wycięto zdrowy żołądek.
Prawda wyszła na jaw w połowie ubiegłego roku dzięki anonimowi, który dostała Lidia M., matka młodej kobiety. Poszła z nim do prokuratury. Co ciekawe, lekarze z Bełchatowa także zawiadomili prokuratorów. Oni z kolei dowiedzieli się, że usunęli zdrowy organ, gdy zobaczyli wyniki badań histopatologicznych wyciętego żołądka.
W śledztwie okazało się, że dokumentacja medyczna była podrobiona nieudolnie, zaś lekarze, których podpisy widniały na dokumentach, nigdy nie istnieli.
Prokuratura chciała umorzenia sprawy przeciw Marcie M. Argumentowano, że kobieta cierpi na zespół Munchhausena. Polega on na wmawianiu sobie choroby, a nawet wywoływaniu objawów schorzenia, aby skłonić lekarzy do operacji usunięcia zdrowych narządów. Sąd zdecydował jednak inaczej i proces rozpoczął się w poniedziałek. Marta M. odpowiada za fałszowanie dokumentów. Rozprawa została utajniona. Oskarżonej nie było na sali - jej obrońca Adam Gomoła poinformował, że jest chora. Kolejna odsłona procesu w marcu.