Mięciel ma bardzo dobre wspomnienia z meczów przeciwko Wiśle. A szczególnie jednego. Niemal dokładnie 10 lat temu, 7 listopada 1999 roku, "Miętowy" wydarł Wiśle w Krakowie pewne zwycięstwo. "Biała Gwiazda" prowadziła po golu Kałużnego, a Mięciel w niesamowity sposób wyrównał w 90. minucie spotkania.
- Ciągle mam tego gola przed oczami - wspomina Mięciel. - Byliśmy już tak blisko porażki, aż nagle trafiłem. Szok. Nie miałbym nic przeciwko powtórzeniu tego w Krakowie. Chcemy wygrać. Chcę znów przeżyć to, co w innym pamiętnym dla mnie meczu, z Panathinaikosem. Radość po moim golu i po zwycięstwie 2:0 była po prostu obłędna. Liczę, że tak samo będziemy cieszyli się w piątek - dodaje.
To właśnie skuteczny ostatnio "Miętowy" ma zapewnić Legii arcyważne zwycięstwo. Na początku sezonu zawodził oczekiwania kibiców, ale teraz wreszcie się rozstrzelał.
- Po prostu na początku nie byłem odpowiednio zgrany z zespołem, dlatego brakowało mi sytuacji. Teraz, gdy mam ich więcej, przyszły i bramki. Nie miałem żadnego problemu z tym, że nie strzelałem. Nie czułem się zablokowany. Nie lubię tylko jednego - siedzenia na ławce. I wtedy jestem naprawdę wkurzony - zdradza Mięciel, który jednak specjalnie nie mobilizuje się na mecz z Wisłą. Wolny czas woli poświęcić rodzinie i oglądaniu filmów - głównie horrorów.
- Lubię też komedie, ale mam nadzieję, że jutro urządzimy w Sosnowcu Wiśle horror. Taki na boisku - wyjaśnia zawodnik, który kiedyś sam przeżył prawdziwy horror.
- Jechałem moim motocyklem Kawasaki Ninja i w pewnym momencie przede mną zderzyły się dwa samochody - zaczyna dramatyczną opowieść Mięciel. - Nadjechał też ogromny tir. Cudem zmieściłem się między nimi. Zatrzymałem się na chwilę na poboczu i odsapnąłem, wytarłem pot z czoła. Byłem wówczas o włos od śmierci... - opowiada przejęty. - Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Kawasaki sprzedałem, a szybkość uwielbiam tylko na boisku - kończy Mięciel.