Marcin M. z Moszczenicy Wyżnej (Małopolska) pochodzi z porządnej gospodarskiej rodziny. Znajomi i sąsiedzi uważali go za spokojnego i opanowanego, ale na kilka dni przed straszliwym mordem z dziewiętnastolatkiem zaczęły dziać się dziwne rzeczy. - Miał jakieś nocne majaki, urojenia... chyba rozdwojenie jaźni. Rodzice wzięli go nawet do lekarza, ale ten powiedział, że wszystko jest w porządku - powtarza zasłyszaną historię jeden ze zdruzgotanych mieszkańców Moszczenicy Wyżnej.
Do tragedii doszło w ubiegłą środę. Ojciec jak zwykle rankiem poszedł do roboty w pole, a chłopak został w domu sam z matką. Nagle - bez powodu - Marcin chwycił kuchenny nóż, rzucił się na bezbronną kobietę i bestialsko poderżnął jej gardło. Gdy Małgorzata M. konała w cierpieniach, jej zwyrodniały syn spokojnie zamknął drzwi i poszedł do pobliskiego lasu.
Niedługo po zbrodni do domu wrócił mąż kobiety. Gdy przekroczył próg kuchni, zamarł z przerażenia. Tego, co zobaczył, nie zapomni do końca życia. Na podłodze w kałuży krwi leżała jego ukochana żona. Zrozpaczony mężczyzna natychmiast wezwał pogotowie, ale na pomoc było już za późno. Małgorzata M. wykrwawiła się na śmierć.
Kryminalni szybko domyślili się, że z morderstwem może mieć coś wspólnego Marcin M. Zaczęli więc szukać chłopaka w lesie, podejrzewając, że teraz targnie się na swoje życie. Tymczasem szaleniec, czując oddech kryminalnych na plecach, pojechał do pobliskiego Nowego Sącza i sam zgłosił się na policję.
- Zrobiłem coś złego - wyznał mundurowym, a potem ze szczegółami opowiedział o tym, jak poderżnął matce gardło i zostawił ją na pewną śmierć.
Marcin M. został przebadany przez psychiatrę, który orzekł, że nie jest szaleńcem. Dlatego stanął przed prokuratorem i usłyszał zarzut zabójstwa. Za zabicie własnej matki grozi mu dożywocie. Na pytanie kryminalnych, dlaczego to zrobił, powtarzał tylko jedno zdanie: - Słyszałem głosy. To szatan kazał mi ją zabić.