"Super Express": - W księgarniach pojawiła się właśnie pańska nowa książka "Armia. Instrukcja obsługi". Na mnie największe wrażenie zrobiło wyznanie, że nic bardziej nie buduje poczucia wspólnoty między żołnierzami jak wspólnie zjedzony pies lub kot. Ile psów spróbował pan w trakcie służby wojskowej?
Roman Polko: - Tyle, ile miałem naborów żołnierzy służby zasadniczej do mojej kompanii specjalnej w Dziwnowie i Lublińcu. Zajęcia z tzw. bytowania zakładały także zdobycie pożywienia, a głód i mróz to najlepsi kucharze. Po dwóch dniach w lesie, w środku zimy dżdżownice stają się doskonałą "wkładką" do zupy. Najpierw się jadło, a dopiero potem zastanawiało, co to było.
- Ale nie pisze an nic o przemyceniu pięciu pociągów z bronią do Kosowa w 1999 r...
- Mam nadzieję, że to już uległo przedawnieniu. Podległy mi kontyngent liczył blisko tysiąc żołnierzy i każdy z nich musiał mieć broń i amunicję. Tuż przed odjazdem pierwszego transportu okazało się, że zgodnie z przepisami broń i amunicja powinny być w osobnych, specjalnie zabezpieczonych wagonach. A my mieliśmy ją po prostu przy sobie. Jakoś się udało. Gdybyśmy wtedy robili wszystko zgodnie z regulaminami, kontyngent nigdy nie dotarłby do Kosowa. Zaczynaliśmy po partyzancku, ale szybko udało się zmienić to w dobrze zorganizowaną misję.
- Czemu przeciętny cywil postrzega armię jako świat absurdów?
- W wojsku absurdów nie brakuje, ale jest ich mniej niż np. w administracji cywilnej. Kiedyś w jednostce mieliśmy kontrolę NIK, która higienę żołnierzy oceniała na podstawie... grafiku kąpieli i przestrzegania przepisu mówiącego o tym, że żołnierz powinien wymieniać przydziałowe gacie raz w tygodniu. Skrzętnemu urzędnikowi nie mieściło się w głowie, że nosili prywatne i sami je prali.
- Czy to prawda, że kiedy w maju 2000 r. objął pan dowództwo GROM-u, mieliście tylko dwa spadochrony?
- To nie był jedyny problem. Etatowo GROM liczył wtedy 1013 żołnierzy, a faktycznie było ich trzy razy mniej. Brakowało nawet broni. Panował chaos organizacyjny. Jednak zastałem tam wspaniałych ludzi wywodzących się z różnych środowisk, którzy mieli okazję szkolić się z najlepszymi z USA czy Wielkiej Brytanii. GROM przygotowywał do wojny, a nie do defilad.
- W mundurze chodzi pan już od 27 lat. Jakie było pańskie największe rozczarowanie wojskiem?
- Utrata wiary w to, że gdzieś wysoko nade mną są przełożeni, którzy wiedzą, co robią i kierują się logiką. Gdy wszedłem na tę "górę", zobaczyłem ludzi oderwanych od rzeczywistości. Gdy w Kosowie ostrzeliwano nasze posterunki, z Polski przyjechała kontrola, która wytknęła, że żołnierz pełniący wartę przy magazynie z bronią ma przy sobie papierosy i zapalniczkę.
- Co najbardziej denerwuje w armii?
- Zanik etosu służby wojskowej i kreatywności w działaniu na wszystkich szczeblach dowodzenia. Rozlazłość, niechęć do niepopularnych, a koniecznych decyzji, jak np. likwidacja pustych garnizonów, gdy brakuje baz z prawdziwego zdarzenia. I to, co najgorsze - rozkład dyscypliny, a więc tego, z czego wojsko powinno słynąć.
Roman Polko
Generał dywizji, były dowódca jednostki GROM, były zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Ma 46 lat