W Episkopacie bez zmian - tak najkrócej podsumować można wybór na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski arcybiskupa Józefa Michalika, który dotąd sprawował tę funkcję. Święty spokój i kontynuowanie dotychczasowej linii życia Kościoła - to jedyna recepta na kryzys, jaką są w stanie sformułować polscy biskupi. Metropolita przemyski ma zagwarantować, że w najbliższych latach nic się nie zmieni. I wciąż będzie można spoczywać na laurach, ciesząc się z opinii najbardziej katolickiego kraju w Europie.
Problem polega tylko na tym, że - niezależnie od woli biskupów - powoli, ale konsekwentnie zmienia się rzeczywistość. Spada liczba praktykujących katolików (szczególnie dotyczy to środowisk wielkomiejskich i młodzieży), seminaria diecezjalne i zakonne pustoszeją. Zjawisko to, choć nie przybiera takiej skali jak prognozowana na początku lat 90. laicyzacja, powinno niepokoić nowego przewodniczącego Konferencji Episkopatu, bowiem dotyka szczególnie mocno młodzież, która nie tylko odrzuca nauczanie Kościoła, ale też coraz rzadziej odczuwa realną więź z religią swoich ojców.
Niepokojącym sygnałem jest również całkowite wypchnięcie Kościoła z realnego życia publicznego i społecznego. Politycy, także do niedawna deklarujący się jako katolicy, coraz otwarciej lekceważą nauczanie biskupów i Stolicy Apostolskiej. Posłowie PO, którzy jeszcze kilka lat temu tłumnie uczestniczyli w rekolekcjach, obecnie nie tylko odrzucają katolickie nauczanie w kwestii zapłodnienia in vitro, ale nawet ustami premiera Donalda Tuska rzucają Kościołowi otwarte wyzwanie, proponując debatę nad legalizacją eutanazji. Tak otwartego lekceważenia stanowiska katolickiego w polskiej polityce, i to po prawej stronie, nie było w Polsce od wielu lat.
I nie ma co ukrywać, że ze wszystkimi tymi wyzwaniami będzie się musiał zmierzyć nowy-stary przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Pytanie tylko, czy biskupi decydując się na arcybiskupa Michalika, mieli tego świadomość? Jeśli tak, to wybór arcybiskupa Michalika oznacza wskazanie drogi dla Kościoła - drogi głębokiej decentralizacji, pozostawiając walkę z problemami metropolitom i ordynariuszom i nie próbując nawet wielkich akcji duszpasterskich na miarę tych, do których przyzwyczaił Polaków Prymas Wyszyński czy Jan Paweł II. Zamiast jednego lidera będziemy mieć więc wielu różnych liderów lokalnych, którzy na własną rękę i na własną modłę rozwiązywać będą problemy stojące przed polskim katolicyzmem.
Ale nie sposób wykluczyć także odpowiedzi pesymistycznej, w której biskupi wybrali metropolitę przemyskiego, by dokładnie nic się nie zmieniło. Stylem działania ma być zatem udawanie, że problemy nie istnieją, a ci, którzy o nich mówią, kierują się złą wolą. Tak reagował przecież Kościół pod przywództwem arcybiskupa Michalika i na kwestie lustracyjne, i na pojawiające się od czasu do czasu skandale seksualne. Jeśli nic się nie zmieni i jeśli takie były intencje biskupów, to może się łatwo okazać, że wyraźne już tendencje do osłabienia społecznego znaczenia religii w Polsce będą się nasilać. I za lat dwadzieścia czy trzydzieści Polska powtórzy irlandzki czy hiszpański model laicyzacji: parafie opustoszeję, politycy prawicy będą wprowadzać antyrodzinne rozwiązania, a księża będą sprowadzani z Ukrainy czy Afryki.
Zmieniająca się sytuacja może jednak (i to nawet wbrew intencjom biskupów, jeśli przyjąć wersję pesymistyczną, a w zgodzie z nimi, jeśli optymistyczną) przyczynić się do wzmocnienia pozycji arcybiskupa Michalika. Jego zaangażowanie w kwestie obrony życia, mocne wspieranie Marka Jurka, który chciał zmiany konstytucji, czy w promowanie zgodnych z nauczaniem Kościoła rozwiązań w ustawie bioetycznej - są bowiem niewątpliwym atutem metropolity przemyskiego. To on bowiem, i to już wówczas, gdy wydawało się, że w sprawach moralnych panuje w Polsce status quo, zdecydowanie i jednoznacznie wypowiadał się w obronie wartości i moralności. I był za to wielokrotnie krytykowany przez bardziej umiarkowanych kolegów. Teraz, gdy okazało się, że to jednak on - domagając się wzmacniania obowiązujących w Polsce przepisów chroniących życie - miał rację, wzrosnąć może jego autorytet. Niechęć do publicznych wypowiedzi może zaś spowodować, że sprawy, w których arcybiskup się wypowie, traktowane będą jednak z całkowitą powagą.
Niewątpliwie jednak, jeśli arcybiskup chce podjąć stojące przed nim wyzwania, powinien większą wagę przykładać do swojej medialnej obecności. Słuszność argumentacji Kościoła w kwestiach światopoglądowych nie wystarczy, trzeba jeszcze umieć i chcieć przebić się z nią do głównego nurtu medialnego. Jak dotąd metropolita przemyski nie chciał tego robić, ale... wydaje się, że obecnie - gdy wojnę Kościołowi wydał sam premier (a diagnozę taką postawił uchodzący za "liberała" biskup Tadeusz Pieronek) i partia rządząca - jego mocniejsze zaangażowanie jest konieczne do tego, by Kościół nie wypadł zupełnie z życia publicznego. A tego niewątpliwie arcybiskup by nie chciał.
Tomasz Terlikowski
Publicysta katolicki, komentator "Wprost"