Godz. 16.30. Mirosław Drzewiecki pojawił się na ul. Wiejskiej. Przeszedł obok głównej bramy i skierował swoje kroki do sejmowego hotelu. Spuszczona głowa, wyraźnie rysujący się smutek na twarzy i problem z chodzeniem - takiego Drzewieckiego nie widzieliśmy nigdy.
Po wybuchu afery hazardowej okazało się, że jest w nią zamieszany właśnie Drzewiecki. Z podsłuchanych przez CBA rozmów wynikało, że on oraz były szef klubu PO Zbigniew Chlebowski (45 l.) mieli obiecywać biznesmenom Ryszardowi Sobiesiakowi i Janowi Koskowi pomoc w zablokowaniu niekorzystnej dla nich ustawy hazardowej. Po ujawnieniu tych faktów Drzewiecki zapadł się pod ziemię. Najpierw zaszył się w domu, a potem poleciał na Florydę, gdzie schował się w swoim apartamencie. Przeżywał nie tylko swoją dymisję, ale także śmierć mamy.
Wczorajsza obecność byłego ministra w Sejmie wywołała spore poruszenie. - Co, już wrócił? - pytali zdziwieni posłowie PO. - Mówiło się, że przyjedzie dopiero na przesłuchanie przed komisją hazardową. Z naszych ustaleń wynika, że partyjni koledzy namawiają Miro (tak był nazywany podczas podsłuchiwanych rozmów - red.), żeby wycofał się z polityki i złożył poselski mandat. - Jest bogaty, ma poukładane życie, po co mu Sejm i ciągłe ataki? Przecież po tym wszystkim dziennikarze i opozycja nie dadzą mu żyć - mówi nam jeden z polityków PO.