Kona na oczach przerażonych nauczycieli i uczniów. I na nic się zdaje dwugodzinna reanimacja, bezsilnych tym razem lekarzy pogotowia. - Dlaczego Sebuś musiał umrzeć! - rozpacza matka zmarłego chłopaka, Marta Antonowicz (35 l.), gładząc dłonią nowiutki garnitur, w którym złoży syna do trumny.
To miało być wielkie sportowe święto całej szkoły. Na stadionie w Gródku (woj. podlaskie) zebrali się wszyscy uczniowie i nauczyciele miejscowego gimnazjum. Pogoda była piękna, a wszystkim dopisywały humory. Nikt nawet nie przypuszczał, że podczas tych zawodów rozegra się tak bolesna tragedia... Impreza rozpoczęła się biegiem przełajowym dziewcząt. Potem wystartowali chłopcy, a wśród nich uczeń I klasy gimnazjum, Sebastian Antonowicz z pobliskiej wsi Radunin. Po przebiegnięciu niespełna 300 metrów oddech chłopaka nagle zaczął się rwać i opuściły go wszystkie siły. Chwilę potem 13-latek upadł nieprzytomny na bieżnię. Przerażeni nauczyciele natychmiast rzucili się na ratunek i wezwali pogotowie.
Chociaż pomoc przybyła bardzo szybko, to mimo trwającej 2 godziny reanimacji Sebastian już nie odzyskał przytomności. Zmarł na oczach całej szkoły i swoich rodziców, którzy zaalarmowani przez nauczycieli natychmiast przyjechali na miejsce tragedii.
- Syn miał w sercu szmery i w lipcu z tego powodu trafił do szpitala - opowiada zrozpaczony ojciec chłopaka, Zbigniew Antonowicz (39 l.). - Przeszedł wtedy badania kardiologiczne, ale lekarze nic nie znaleźli. Powiedzieli, że był zdrowy - podkreśla wstrząśnięty mężczyzna. - Do nikogo nie możemy mieć żalu o to, co się stało - dodaje rozgoryczona matka Sebastiana, Marta. - Chyba tylko do Pana Boga, że tak wcześnie zabrał nam syna do siebie - mówi pokazując garnitur, który kupiła synowi do trumny. Sprawą zagadkowej śmierci Sebastiana już zajęła się prokuratura. Wyniki sekcji zwłok chłopca poznamy dopiero dzisiaj.