Tomasz Lis odbierając kolejnego w swojej karierze telewizyjnego Wiktora, wziął w obronę zwolnioną niedawno z TVP swoją żonę Hannę. - Bardzo dziękuję osobie, która nie tylko mnie wspiera, ale która w najprostszy, najzwyklejszy sposób pokazała, jaki jest sens dziennikarstwa. A sensem (...) jest mówić prawdę, nigdy nie kłamać, a już nie kłamać na rozkaz. Haniu!
Niemal wszyscy odebrali te mocne słowa jako atak na kierownictwo telewizji publicznej. Jan Piński (30 l.), szef "Wiadomości", w których pracowała Hanna Lis, nie czuje się jednak dotknięty wypowiedzią Lisa. Zapytany wprost, czy w kierowanym przez niego programie kłamie się na rozkaz, odpowiada: - W "Wiadomościach" TVP na rozkaz mówi się tylko prawdę, nawet jeżeli jest dla kogoś niewygodna i próbuje się jej nie przeczytać.
A to właśnie zmiana treści komunikatu odczytanego w głównym wydaniu "Wiadomości" była jedną z przyczyn zwolnienia Hanny Lis.
Tomasz Lis, ujmując się za żoną, wszedł z TVP na wojenną ścieżkę. Z telewizją, dla której produkuje program i która płaci mu gigantyczne pieniądze (podobno nawet ponad 100 tys. zł).
- To co powiedział Lis, wymagałoby udowodnienia. Mocnych dowodów pewnie nie ma, więc wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby TVP pomyślała o jakimś rodzaju odwetu - mówi prof. Wiesław Godzic, medioznawca. Jego zdaniem sytuacja jest coraz bardziej paranoiczna. - Widać wyraźnie, że Tomasz Lis ma kłopot. Jeśli bowiem uważa, że firma, w której pracuje, łamie zasady, to po prostu powinien z niej odejść - przekonuje prof. Godzic.