Już przyzwyczailiśmy się do tego, że termin ferii zimowych jest ruchomy, a uczniowie z całej Polski nie odpoczywają jednocześnie. Dzięki temu narciarski sezon w górach wydłużył się z dwóch tygodni do dwóch miesięcy. Górale aż zacierają ręce, bo dla nich takie rozwiązanie przekłada się na czysty zysk. Przyjeżdża więcej turystów, dutki się sypią. Pozazdrościli im samorządowcy i przedsiębiorcy z nadmorskich kurortów. Z propozycją wakacyjnej rewolucji do ministrów edukacji oraz sportu i turystyki wystąpił Związek Miast Polskich. - Chcemy, by w jednych województwach wakacje rozpoczynały się wcześniej, w innych później, a ich termin mieścił się w przedziale od 15 czerwca do 7 września - precyzuje pomysł Janusz Gromek, prezydent Kołobrzegu.
Zobacz: Adam Kraśko z Rolnik szuka żony: Dla mnie hejter to jest człowiek zakompleksiony
Czerwiec jest nad Bałtykiem newralgiczny. Jest już gorąco, ale z powodu trwającego jeszcze roku szkolnego turystów jak na lekarstwo. Wakacyjna rewolucja zapełniłaby puste pokoje, bary, wesołe miasteczka. - Góralom ministerstwa poszły na rękę, niech pójdą i nam, przedsiębiorcom znad morza - apeluje Marta Piotrowska, właścicielka baru w Mielnie. Pomysł samorządowców podoba się też turystom. - Teraz w lipcu turyści na plaży są stłoczeni jak sardynki, podczas gdy w czerwcu, kiedy jest ciepło i słonecznie, nad morzem są pustki - mówi Agnieszka Kosińska (39 l.). Ale czy do letniej rewolucji dojdzie?