Choć były prezydent głośno zapowiadał, że z ekranów telewizorów zniknie, bo - jak to sam określił - jest obrzucany błotem przez IPN, to w rzeczywistości bojkot mediów mu nie wyszedł.
Wałęsa wystąpił na kilku kongresach Libertas, systematycznie pojawia się jako komentator telewizyjny, zjawił się nawet na prywatnej imprezie kontrowersyjnego biznesmena Mariusza Świtalskiego. Dlaczego złamał własne postanowienie?
Otóż sprawa jest prosta. Były prezydent na swoim autorytecie zarabia i to nie mało. Jak dowiedział się tygodnik "Newsweek", powstał nawet nieoficjalny cennik Wałęsy.
Za krótkie wystąpienie na zjeździe czy konferencji w kraju Wałęsa chce od 50 tys. do 100 tys. zł. Wyjazdy zagraniczne są znacznie kosztowniejsze. Oprócz przelotu klasą biznes i dobrego hotelu, trzeba mu zapłacić 50 tys.-100 tys. euro.
Skąd takie wygórowane stawki? Pieniądze nie trafiają jedynie do kieszeni Lecha Wałęsy. Na każdym wystąpieniu zarabia również Instytut Lecha Wałęsy. Ile procent kwoty trafia do kasy Instytutu? Tego Piotr Gulczyński - jego prezes - oczywiście nie zdradza. Nie jest jednak tajemnicą, że cała instytucja funkcjonuje jedynie z pieniędzy wyciągniętych od Wałęsy. Bojkot oznaczałby naturalną śmierć Instytutu.
Na to Gulczyński zgodzić się nie mógł i dlatego - zdaniem „Newsweeka" - załatwił Wałęsie "kontrakt" z Declanem Ganleyem. Według informacji tygodnika, powód zawarcia umowy na tournee po konwencjach Libertas był prozaiczny. Wałęsa zdał sobie sprawę, że w tym roku musi zapłacić 400 tys. zł podatku. I żeby pokryć związane z tym "straty", zażądał takiej kwoty od eurosceptycznej partii.
Wałęsa ma swój cennik
50 tysięcy złotych za krótkie publiczne wystąpienie, 100 tysięcy za wykład na prywatnej imprezie i nawet 450 tysięcy za prelekcję za granicą. Tyle trzeba zapłacić Lechowi Wałęsie, żeby złamał swoje postanowienie wycofania się z życia publicznego.