To bezprecedensowa sytuacja. Na sali sądowej spotkali się Lech Wałęsa i gen. Wojcech Jaruzelski. Legendarny przywódca "Solidarności" zeznawał jako świadek w procesie masakry robotników Wybrzeża w 1970 roku. Jaruzelski, który wówczas był szefem MON, jest głównym oskarżonym. Kiedyś wrogowie po różnych stronach barykady, dziś podali sobie ręce.
Czy Jaruzelski jest rzeczywiście winien grudniowej masakry? - Niestety - przepraszam generała - ale generał miał mało do powiedzenia - mówił Lech Wałęsa na sali sądowej.
- Wtedy była partia, sekretarz partii - to była władza. Najwyżej mógł się nie zgadzać być generałem i za to można by obwiniać. A tam nie miał wyboru. Taka była władza i ona żądała. Ja nie bronię, bo tez mam dużo pretensji i mógłbym się inaczej ustawić, ale prawda wygląda tak - tłumaczył były prezydent. Jego zdaniem, filarem ówczesnej władzy była SB i to ona właściwie rządziła.
- Do dziś jestem przekonany, że to oni trzymali władzę, że to przez nich trzymano pozostałych, oni brali udział i w awansach, i w rozwiązywaniach, i oni są sprawcami tych wszystkich nieszczęść - mówił Wałęsa.
Były prezydent zeznawał około dwóch godzin. Po zakończeniu przesłuchania Wałęsa przyznał, że nie wierzy w to, że jego zeznania w czymś pomogą, ale cały czas wierzy w sprawiedliwość i w to, że winni zostaną osądzeni.
- Osąd musi być, tylko jeśli chodzi o satysfakcję, to ona się należy tym, którzy wtedy mocno cierpieli, ale oni są po tamtej stronie (...) Tutaj to już nie o to chodzi. Chodzi o to, aby już nie zdarzyły się podobne rzeczy w przyszłości.
Warszawski sąd od 2001 r. prowadzi proces o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa co najmniej 44 osób w 1970 r. Na ławie oskarżonych zasiadają min: Jaruzelski, ówczesny wicepremier PRL Stanisław Kociołek. Nie przyznają się do winy. Grozi im nawet dożywocie.