- Wyobraźnia podpowiadała, że zaatakował mnie wielki pająk albo jakaś agresywna mysz, ale żeby sprawdzić, co to był za potwór, musiałabym wrócić do garażu. A na to nie miałam najmniejszej ochoty. Po prostu śmiertelnie się bałam - relacjonuje pani Lidia.
Do garażu nie wróciła, poszła za to do lekarza, bo ręka w okolicy rany zrobiła się czerwona i szybko puchła.
Przeczytaj też: Super Historia: Polskie wampiry, rzeźnik Tutsi i największa bitwa II wojny światowej
- Przez chwilę myślałam, że może w skórę wbił mi się kleszcz i to jego sprawka, ale lekarz stanowczo wykluczył taki scenariusz - opowiada kobieta. - Dostałam antybiotyk i wróciłam do domu. Niestety, ból i zaczerwienienie nie ustępowały. Postanowiłam raz jeszcze odwiedzić lekarza, ale tego dnia już nie zdążyłam. Musiałam natomiast wprowadzić do garażu rower.
Robiłam to z duszą na ramieniu, nie wiedząc, co w nim się na mnie czai. A tu patrzę, na podłodze rusza się coś małego, czarnego. Uciekało pod stertę desek, ale zdążyłam przyuważyć, że to był nietoperz. Byłam w szoku, ale przynajmniej rozwiały się moje wątpliwości. To on mnie pogryzł! Po chwili przyszła druga myśl - przecież ten wampir mógł być wściekły!
Pani Lidia postanowiła odłowić prześladowcę, ale sama bała się to zrobić. Na pomoc wezwała strażaków, którzy schwytali wampira i przekazali weterynarzowi.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Super Expressu na e-mail