Boże, dzięki, że miałeś w swej opiece tych niewinnych ludzi. Gdyby nie to, doszłoby do prawdziwej masakry. Trudno w to uwierzyć, ale po tym, jak na Olczy w Zakopanem rozpędzony volkswagen passat staranował konny wóz pełen turystów, nikt nie zginął. Wypadku nie przeżył jedynie jeden z koni, śmiertelnie zraniony w szyję ostrym jak strzała złamanym dyszlem.
- To były sekundy. Był wielki huk, potężne uderzenie, a potem wydawało mi się, jakbym zasnął - Józef Guzik (75 l.) z Rotteburga w Niemczech będzie pamiętał to zdarzenie do końca swych dni.
Na wakacje do Zakopanego przyjechał z córką Krystyną (30 l.) oraz dwojgiem wnuków - Sarą (5 l.) i Rafaelem (11 l.). Razem wybrali się na tę właśnie feralną przejażdżkę. Po godzinnym zwiedzaniu uroczych zakątków Zakopanego w niedzielny wieczór dwa konne pojazdy pełne ludzi wracały spokojnie do domu. Nikt nawet nie zauważył, jak z tyłu z dużą prędkością nadjechał volkswagen. Kierowca chciał za jednym zamachem wyprzedzić oba wozy. Gdy zorientował się, że z przeciwka zbliża się inny samochód, nagle odbił w prawą stronę i wjechał w tył pierwszego zaprzęgu.
- Gdy tylko odzyskałem przytomność, zobaczyłem obok siebie córkę i wnuczkę - wspomina dramatyczne chwile pan Józef. - Powiedziałem im, żeby poruszały rękami i nogami. Gdy to zrobiły, wiedziałem, że żyją i że nic im się Bogu dzięki nie stało. On sam poza skaleczonym palcem i potłuczonymi żebrami nie odniósł innych ran. Jego rodzina też nie ucierpiała. Do zakopiańskiego szpitala trafiło 14 osób, w tym sześcioro dzieci. W większości miały niegroźne obrażenia. Wczoraj w szpitalu zostało jeszcze troje najciężej rannych - 27-letni mieszkaniec Śląska leży nieprzytomny na oddziale intensywnej terapii, a dwie kobiety w wieku 22 i 70 lat na chirurgii.
Sprawca wypadku to Wiesław S. (30 l.) z Zakopanego. Wczoraj był przesłuchiwany. Policja przesłuchiwała też poszkodowanych i świadków. Gdy będzie gotowa opinia biegłego w sprawie przyczyn wypadku, zakopiańczyk będzie miał postawiony zarzut. Kara na pewno go nie ominie.