Dramat, o którym pisaliśmy wczoraj, rozegrał się w podwarszawskim Komorowie. - Córeczka dosłownie na moment została sama w aucie - wspomina mama małej Ani. Właśnie wtedy buchnęły płomienie. Przerażeni rodzice w ostatniej chwili wyciągnęli dziecko z płonącej pułapki. Dziewczynka z poparzeniami rączek i części twarzy została przetransportowana helikopterem do Warszawy.
Przeczytaj koniecznie: Marek Barbasiewicz, historia życia: Moja rodzina mogła spłonąć w pożarze
- Ania jest pod troskliwą opieką lekarzy, którzy zrobili wszystko, by w przyszłości mogła normalnie funkcjonować - zapewnia Maciej Kot, rzecznik szpitala przy ul. Niekłańskiej. Oparzenia, których doznała dziewczynka, są bardzo poważne, ale jej stan z każdym dniem się poprawia. - Jutro nasi specjaliści zdecydują o dalszej kuracji. Niewykluczone, że będą konieczne dodatkowe zabiegi. Rehabilitacja jednak może potrwać nawet kilka miesięcy - dodaje Maciej Kot. Po kilku nieprzespanych nocach rodzice odetchnęli z ulgą. - Mimo że nasz aniołeczek ma poparzone rączki, coraz częściej się uśmiecha - mówi mama małej Ani. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo. Biegły sądowy z zakresu pożarnictwa wyjaśnia przyczyny pożaru. Dokonał oględzin miejsca, gdzie spłonął samochód, a teraz będzie oglądał każdy szczegół wraku. - Dopiero, kiedy biegły ustali przyczyny pożaru będziemy mogli ocenić, czy był to nieszczęśliwy wypadek, czy doszło do zaniedbań ze strony rodziców - wyjaśnia Monika Lewandowska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.