Warszawa nie jest ważna dla Waszyngtonu

2009-07-20 6:00

Wybitny amerykanista Krzysztof Michałek komentuje dla "Super Expressu" przyszłość stosunków polsko-amerykańskich w związku z wyborem nowego ambasadora USA, który będzie akredytowany w naszym kraju.

"Super Express": - Lee A. Feinstein zostanie nowym ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Polsce. Czy może pan przedstawić jego sylwetkę?

Krzysztof Michałek: - Lee A. Feinstein z wykształcenia jest politologiem i prawnikiem. Był doradcą Hillary Clinton ds. bezpieczeństwa narodowego i jednym z najważniejszych współpracowników podczas jej prezydenckiej kampanii wyborczej w obszarze polityki zagranicznej. Wcześniej był bliskim współpracownikiem jej męża. Specjalizował się w problematyce rozbrojeniowej, również w sprawach bezpieczeństwa europejskiego. Zajmował się też analizą zagranicznej polityki Rosji. Był zwolennikiem rozszerzenia NATO o kraje naszego regionu. Po zwycięstwie republikanów rozpoczął współpracę jako profesor z renomowanymi ośrodkami politycznymi - Carnegie Endowment for International Peace oraz Brookings Institution.

- Jakiej jakości pełnienia swojego urzędu możemy się spodziewać po nowym ambasadorze USA?

- Już na starcie prezentuje kilka atutów - należy do waszyngtońskiego establishmentu politycznego, może się poszczycić wysokim poziomem wykształcenia i doświadczenia w pracy w aparacie administracji rządowej. Dość szybko będzie musiał się zmierzyć z wyzwaniami związanym z tarczą antyrakietową. W zależności od tego, jaką strategię przyjmą amerykańskie władze, jego misją będzie negocjowanie tych pozycji z władzami polskimi.

- Rok temu do relacji polsko-amerykańskich wróciła kwestia tzw. mienia pożydowskiego. Czy to, że Lee A. Feinstein ma pochodzenie żydowskie sięgające korzeniami Europy Środkowo-Wschodniej, będzie miało znaczenie w tej kwestii?

- Premier Tusk w czasie wizyty w Waszyngtonie zobowiązał się, że polskie władze do końca 2009 r. rozstrzygną kwestię mienia pozostałego po zamordowanych przez nazistów obywatelach Polski żydowskiego pochodzenia. Nowy ambasador na pewno będzie tego pilnował - nie tylko przypominając o amerykańskim stanowisku w tej sprawie, które zostało zawarte w rezolucji Kongresu USA sprzed roku, ale również wywierając presję na nasz kraj, np. przez prezentację korzyści, które Polska dzięki temu może uzyskać.

- Na przykład zniesienie wiz?

- Nie, w najbliższych latach będzie to niemożliwe. Pomimo że dwa lata temu Kongres zmienił próg odmów z 3 proc. do 10 proc. - Polska nadal go przekracza. Jeżeli obywatele jakiegoś kraju przekraczają go, to dany kraj nie może przystąpić do programu bezwizowego. Oprócz tego strona amerykańska miała stworzyć komputerowy system skutecznie wychwytujący osoby, które nielegalnie przedłużyły pobyt w Stanach Zjednoczonych. Taki system ciągle nie powstał.

- Barack Obama i Hillary Clinton, walcząc między sobą o nominację do wyborów prezydenckich, grali ostro - późniejsze, już po walce, deklaracje o szacunku, poparciu i zaufaniu nie przesłaniają obrazu antagonizmu. Czy to, że ambasadorem zostaje człowiek Hillary Clinton, a nie zwycięskiego prezydenta, nie oznacza aby, że Warszawa staje się mało ważną placówką dla Białego Domu?

- To jest mylne kryterium. Bądźmy realistami, przez ostatnie dwadzieścia lat ta placówka nie zajmowała wysokiego miejsca w hierarchii ważności. W sensie prawnym najważniejszy jest ambasador USA przy ONZ - jego ranga została jeszcze bardziej wyeksponowana przez to, że uzyskał pozycję zastępcy sekretarza stanu. Gdy idzie o regularne placówki - przy państwach, a nie przy instytucjach międzynarodowych - przed nami jest Londyn, Moskwa, Paryż, Berlin, jak również Bagdad czy Islamabad.

- Lojalność Polski wobec Stanów Zjednoczonych jest na tyle duża, że niejednokrotnie byliśmy nazywani koniem trojańskim tego kraju w Europie - popieramy każdą mniejszą czy większą inicjatywę militarną Waszyngtonu. Czyż nie zasłużyliśmy sobie na poważniejsze traktowanie?

- Zaprezentował pan polską optykę widzenia spraw międzynarodowych. Wskazuje ona na potrzebę awansu naszego kraju z punktu widzenia polityki amerykańskiej. Tymczasem dla Amerykanów Polska jest tylko jednym z prawie 200 państw, z którymi utrzymują stosunki dyplomatyczne. Zaś ograniczając się do Europy - w ostatnich dwudziestu latach amerykańska administracja nie traktuje naszego kraju jako samodzielnego podmiotu politycznego, lecz jako część Europy Środkowej. Dlatego muszę polemizować z premierem Leszkiem Millerem - wspólny list polityków z naszego regionu do prezydenta USA powinien był w końcu powstać. Więcej swoich celów zrealizujemy, prezentując się jako zjednoczona część regionu niż oddzielnie jako: Polska, Czechy, Węgry czy Rumunia. To, co nazwałem polską optyką relacji polsko-amerykańskich, zostało bardzo umiejętnie wykorzystane przez waszyngtońskich polityków i dyplomatów. To oni nam cały czas mówili, jak bardzo ważnym sojusznikiem jesteśmy. Pamiętamy, jak George W. Bush w debacie z Johnem Kerry zarzucił mu, że zapomniał o wadze sojuszu z Polską. Lecz sam, kończąc urzędowanie w fotelu prezydenta, zadzwonił z pożegnaniem do wielu stolic - do Warszawy nie zadzwonił. Nie patrzmy na słowa Amerykanów, patrzmy na ich czyny.

- Przez długi czas murowanym kandydatem na ambasadora był Marek Brzeziński, syn prof. Zbigniewa Brzezińskiego. Dlaczego nie obejmie tej funkcji?

- To, co powiem, jest czystą spekulacją. W trakcie kampanii wyborczej 2007-2008 Zbigniew Brzeziński wyraźnie popierał Baracka Obamę. W takim układzie - gdy nominacje ambasadorskie są w pierwszej kolejności zależne od sekretarza stanu - trudno oczekiwać, aby Hillary Clinton zrobiła jakiś ukłon wobec rodziny Brzezińskich.

Prof. Krzysztof Michałek

Amerykanista, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają