Paweł D. dopadł swoją ofiarę na ul. Ceramicznej. Mateusz był z kolegą, jednak to nie powstrzymało furiata. Bez słowa zaatakował. Bił chłopaka rękami, a kiedy upadł, katował go dalej. Nie przestał nawet wtedy, gdy Mateusz stracił przytomność. W końcu pozostawił 17-latka w kałuży krwi na chodniku i uciekł.
Kilka minut później na miejscu było już pogotowie. Karetka przewiozła Mateusza do szpitala przy ul. Niekłańskiej. Tam natychmiast trafił na stół operacyjny. Miał rozległe obrażenia głowy, lekarze zrobili mu trepanację czaszki. Potem przez kilka dni oddychał za niego respirator. W tej chwili stan zdrowia skatowanego chłopaka poprawia się.
- Stan pacjenta jest stabilny. Chłopiec oddycha już samodzielnie, bez pomocy aparatury - wyjaśnia Maciej Kot, rzecznik Szpitala Dziecięcego przy ul. Niekłańskiej.
Przeczytaj koniecznie: Wołomin. Policja rozbiła gang samochodowy
Dlaczego Paweł D. tak brutalnie zaatakował swoją ofiarę? Z zemsty. Wiadomo, że między nastolatkami już wcześniej dochodziło do awantur. Obaj mieszkają niedaleko siebie na Białołęce. Kilka dni przed pobiciem spotkali się na dyskotece pod Legionowem. Tam doszło między nimi do sprzeczki. 17-latek najprawdopodobniej obraził Pawła D. Wiadomo też, że obaj bili się ze sobą już kilka miesięcy wcześniej. Wtedy jednak nikt nie przypuszczał, że konflikt nastolatków może skończyć się tak tragicznie.
Brutalny napastnik już usłyszał zarzut pobicia i czeka na proces. Prokurator zastosował wobec niego dozór policji. - Może mu grozić do pięciu lat pozbawienia wolności - wyjaśnia kom. Andrzej Browarek ze stołecznej policji.