Podobno prawdopodobieństwo bycia trafionym przez piorun wynosi 1:3000. Paweł Wieczorek wolałby jednak trafić szóstkę w totka, ale i tak się cieszy, że żyje. Wielu nie miało takiego szczęścia. Do tego niezwykłego zdarzenia doszło podczas spaceru. Pan Paweł przyjechał wypocząć nad rzekę Liwiec (woj. mazowieckie). Było pięknie i upalnie. Nie spostrzegł, że nad jego głową zaczęły kłębić się czarne chmury. Gdy zaczęło kropić, mężczyzna schronił się pod drzewem. To był błąd.
Usłyszał nagle potężny grzmot, chciał już uciekać, gdy nagle stracił przytomność. Drugi piorun trafił w drzewo. Pan Paweł nawet nie wiedział, co się stało, bo huk pioruna słychać dopiero po uderzeniu błyskawicy. Ocknął się po czterdziestu minutach. Czuł się potwornie.
- W ustach miałem pełno śliny - opowiada. - Nie mogłem jej wypluć, dusiłem się. Byłem zupełnie sparaliżowany. Po kilkunastu minutach dopiero mogłem usiąść. Nie mogłem też mówić. Wydawało mi się, że ludzie przechodzący obok mnie patrzyli na mnie jak na pijaka. Usiłowałem coś z siebie wydusić, jednak całkowicie odjęło mi mowę - relacjonuje wstrząsające chwile ofiara pioruna.
Po jakimś czasie udało mu się wydobyć telefon z kieszeni. Na szczęście działał. - Pisałem do żony SMS-y. Starałem się wytłumaczyć, gdzie jestem. Wreszcie przez mój numer namierzyli mnie policjanci i pogotowie - opowiada.
Całe szczęście jeden z funkcjonariuszy z pobliskiego Łochowa dobrze znał teren i szybko odnalazł Pawła Wieczorka.
- To jest cud, że żyję. Zostałem dotkliwie porażony, ale przeżyłem. Po porażeniu musiałem przekoziołkować kilka razy, bo jestem poobijany i wszystko mnie boli. Teraz będę uważał na spacerach i za nic nie schowam się pod drzewem.