Schemat jego działania był zawsze identyczny. 50-latek wypatrywał ofiary w autobusie nocnym na Bemowie. Kiedy już wybrał młodą atrakcyjną dziewczynę i upewnił się, że wraca do domu sama, wysiadał za nią na przystanku. Potem wsiadał z nią do windy, zatrzymywał dźwig między piętrami i zmuszał swoje ofiary, żeby patrzyły, jak się zaspokaja. Kiedy przerażone odwracały z obrzydzeniem wzrok, przyduszał je, aby zmusić do patrzenia.
Zboczeńca przepłoszyła krzykiem jedna z ofiar. Uciekł na przystanek i wskoczył do autobusu. Jechała nim dziewczyna, którą napadł kilka dni wcześniej. Ona poprosiła znajomego, żeby go zatrzymał. Ten obezwładnił zboczeńca i przekazał policji.
Okazało się, że mężczyzna był już karany za podobne przestępstwa. Trafił do aresztu.