Aż trudno sobie wyobrazić, jaki koszmar przeżywają teraz najbliżsi Jana O. (†54 l.). Mężczyzna zginął 8 maja. Zadźgał go Marek P., jego sąsiad zza płotu. Obaj od dawna byli w konflikcie i kłócili się niemal o wszystko. Zabójca zostawił zakrwawionego 54-latka pod marketem w Ząbkach, gdzie zmarł przed przyjazdem karetki. Jego ciało znalazł przechodzień. Następnego dnia Marek P. zgłosił się na komendę policji w towarzystwie prawnika, a dwa dni później trafił do aresztu na 3 miesiące. W zeszłym tygodniu minął termin tymczasowego aresztowania.
Prokurator wystąpił z wnioskiem o jego przedłużenie, ale sąd Rejonowy w Wołominie nie zgodził się na to. Co więcej, Marek P. jest na wolności i nie ma nawet policyjnego dozoru. Tym bardziej że w sprawach o zabójstwo prawie nie zdarza się, by podejrzani czekali na koniec śledztwa na wolności. Dlaczego tak się więc stało?
- Sąd rozpatrywał jedynie wniosek o przedłużenie aresztu, a nie o inny środek zapobiegawczy - wyjaśnia Joanna Adamowicz z nadrzędnego Sądu Okręgowego dla Warszawy Pragi.
Efekt? Nawet nie wiadomo, gdzie przebywa Marek P. W Markach, gdzie mieszkał, na razie się nie pojawił. Bliscy zamordowanego 54-latka są przerażeni. Nie komentują decyzji sądu, a z obawy przed zemstą zamknęli się w czterech ścianach.
Dlaczego wołomiński sąd po raz kolejny wydał tak kontrowersyjną decyzję? Sprawca podczas wstępnych przesłuchań przyznał się do zadania ciosów nożem, ale zaprzeczył, by chciał dokonać zabójstwa. Twierdzi, że się bronił. Dlatego sąd uznał, że nie ma obawy matactwa i wypuścił mężczyznę. Tą decyzją oburzona jest prokuratura. - Już złożyliśmy zażalenie w tej sprawie, czekamy na rozstrzygnięcie z sądu wyższej instancji - wyjaśniają śledczy z Wołomina.