Dramatyczne chwile rozegrały się w środowy wieczór. Około godz. 20 strażacy dostali wezwanie do pożaru przy ul. Kawczej. Z mieszkania na parterze wydobywał się dym. Kiedy próbowali dostać się do środka, okazało się, że drzwi od lokum są zamknięte na głucho. Nie dało się ich też wyważyć. Niewiele myśląc, ratownicy dostali się do środka przez okno. Tam odkryli nadpalone ciało. Widok był wstrząsający nawet dla nich.
Patrz też: Zrujnowana kładka na Puławskiej - tam dojdzie do tragedii
Mężczyzna leżał na tapczanie. Ręce, skrzyżowane na plecach, miał skrępowane prześcieradłem. W ustach ofiary tkwił knebel, a na szyi widoczna była zaciśnięta pętla. Ratownicy natychmiast wynieśli mężczyznę z mieszkania i zaczęli reanimację. Po chwili na miejscu była już karetka pogotowia. Lekarz stwierdził zgon.
Najprawdopodobniej oprawca lub oprawcy udusili 45-latka, a potem podpalili mieszkanie, żeby zatrzeć ślady zbrodni.
Sprawę przejęli policjanci i prokuratorzy. Na razie nie wiadomo, kto ani dlaczego zamordował mężczyznę, ani nawet kim była ofiara.
- Nikt go tu nie znał. On od niedawna wynajmował to mieszkanie. Z nikim nie utrzymywał kontaktów. Może się ukrywał? - opowiadali sąsiedzi zabitego. Policjanci również podejrzewają, że mógł się ukrywać. Ktoś jednak odnalazł go i zamordował. Jak udało nam się nieoficjalnie ustalić, mieszkanie nie było splądrowane, na stole leżał laptop. Tak jakby mordercy przyszli w jednym tylko celu - żeby zabić. Wiele śladów wskazuje na sprawnie przeprowadzoną egzekucję. Dodatkowo po zabójstwie ktoś zamknął drzwi do mieszkania. Może to wskazywać, że mężczyzna znał swoich oprawców i sam wpuścił ich do domu. - Nie wykluczamy żadnej hipotezy - tłumaczy Maciej Karczyński (38 l.), rzecznik stołecznej policji.