"W zimny dzień na początku 2003 roku dwóch starszych stopniem oficerów CIA przybyło do Ambasady USA w Warszawie, by odebrać dwa duże kartony. W środku były zawiniątka z gotówką. Razem 15 milionów dolarów, które przyleciały z Niemiec w poczcie dyplomatycznej.
Mężczyźni położyli pudła do vana i pojechali przez polską stolicę do głównej siedziby polskiego wywiadu. Tam spotkali się z pułkownikiem Andrzejem Derlatką, szefem wywiadu i jego dwoma współpracownikami.
Tak Amerykanie i Polacy sformalizowali porozumienie, które przez poprzednie tygodnie pozwalało CIA używać sekretnego więzienia w odległej willi w krainie jezior, do przesłuchiwań podejrzanych z Al Kaidy"
Tak zaczyna się tekst w Washington Post, w którym Adam Goldman ujawnia kulisy umowy polskiego i amerykańskiego wywiadu. Materiał potwierdza ze szczegółami to, czego dotąd oficjalnie nie potwierdzono w Polsce - w Starych Kiejkutach istniały tajne więzienia CIA.
Jak pisze Washington Post, więzienie w Polsce było zapewne najważniejszym ze wszystkich tego typu "czarnych miejsc" stworzonych przez CIA po atakach 11 września. To tu trafiała pierwsza fala podejrzanych o zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Tu też miał być przesłuchiwany domniemany mózg zamachów - Khalid Szejk Mohammed.
Według gazety, na przystosowanie willi w Starych Kiejkutach tak, by można w niej było trzymać więźniów, strona amerykańska wydała 300 tys. dolarów. Mimo to pracownicy agencji raportowali, że warunki są tam spartańskie.
Informacja Washington Post już wywołała falę komentarzy.
- To jest informacja, która jest kompromitująca dla Polski, która właściwie pokazuje nasz kraj jako bananową republikę Ameryki - ocenia na gazeta.pl senator Józef Pinior.