Urodziłem się w Białej Podlaskiej, którą opuściłem w wieku lat 17. Jestem wierny temu miastu. W tym roku otrzymałem nawet tytuł honorowego obywatela miasta. Bardzo się z tego cieszę, ale boję się, że moi profesorowie w grobie się przewracają. Bo byłem dzieckiem niefrasobliwym, niespokojnym.
Pracowałem u tatusia w warsztacie rymarsko-tapicerskim. Było tam kilku czeladników, a ja jako chłopiec zostałem zaangażowany przez ojca na terminatora. Wiadomo, najmłodszy zamiata, przynosi narzędzia, ale z wiekiem dostaje poważniejsze zadania. Tylko że ja byłem tam parę lat i ciągle zamiatałem. Byłem osobą na tyle żywą, że raz kolega z zakładu wbił mi nóż w pupę. Myślę, że specjalnie, bo po prostu... zdenerwowałem go! Ale afery z tego nie było, obaj trzymaliśmy to przed rodzicami w tajemnicy. Ta moja niefrasobliwość była duża, ale pomieszana z licznymi zainteresowaniami. Byłem na przykład prezesem Koła Literackiego, objąłem to stanowisko po Czesiu Nowickim (70 l.), znanym Wicherku.
Ale przede wszystkim w kręgu moich zainteresowań był teatr. Po raz pierwszy wystąpiłem na scenie w sztuce z życia szkolnego napisanej przez Karolinę Beylin, moją nauczycielkę. Grałem Jacusia, który był mało zdolnym uczniem. To był mój pierwszy sukces.
Poważniejsze zadanie przyszło w sztuce "Gałązka rozmarynu", gdzie grałem umierającego na scenie piłsudczyka Iskrę. Ta rola tak zachwyciła, że mój nauczyciel matematyki, prof. Szwarcewicz, oznajmił mi: "Póki ja tu jestem, masz u mnie dostateczny". Bo ja, tak jak z literatury zawsze miałem 5, tak z matematyki 2. No po prostu sprawy matematyczne lekceważyłem sobie. Tyle że profesor szybko wyjechał i znowu miałem kłopoty. Znano mnie w Białej Podlaskiej jako urwisa o talencie aktorskim. Przeniosłem się do Warszawy. Zamieszkałem u siostry. Zacząłem pracować w centrali Spółdzielni Ogrodniczych jako referent prasowy, później w Komendzie Głównej Służba Polsce jako junak, ale skończyłem jako inspektor świetlicowy.
Pojechałem do 11. brygady do Dworów koło Oświęcimia. Też tam trochę rozrabiałem, ale nie na tyle, aby podpaść. Bo skoro wysłali mnie na zjazd brygad jako człowieka, który dobrze mówi wierszem...
Już miałem prawie 20 lat, gdy zdecydowałem się zdawać do szkoły aktorskiej. Rodzice nie byli specjalnie zadowoleni, pewnie sądzili, że w przyszłości będę jakimś poważnym człowiekiem.