Oczywiście "dobrowolność" trzeba wziąć w cudzysłów większy niż jakakolwiek czcionka, jaką tu dysponujemy. W Polsce dobrowolne były już umowy śmieciowe. Dla wielu pracowników może to oznaczać tylko jedno - albo pracujesz 6 dni w tygodniu, albo "na twoje miejsce czekają inni".
Po co w ogóle potrzebna jest ta ryzykowna zmiana w prawie? Według posłów Platformy i części pracodawców po to, żeby mogli dodatkowo zapłacić dobremu pracownikowi za pracę w sobotę, jeżeli chce dorobić. Obecnie, jak twierdzą, "prawo na to nie pozwala".
Równie dobrze możecie mówić, że czas wolny jest mocno przereklamowany.
Muszę przyznać, że trudno wymyślić głupszy argument. Równie dobrze możecie mówić, że czas wolny jest mocno przereklamowany. Co to znaczy "prawo nie pozwala"? Jeżeli chcecie jakiegoś pracownika naprawdę docenić za pracę w dodatkowy dzień, podpiszcie z nim np. umowę-zlecenie. Chcecie wyrazić swój zachwyt jego pracą? Dajcie mu nie 200, a 500 złotych za dodatkowy dzień w postaci premii. Po co się macie ograniczać, skoro, jak twierdzicie, chodzi tylko o jego dobro?
Dodatkowo irytujące jest to, że główną autorką ustawy jest podobno posłanka PO Izabela Mrzygłodzka. Na str. 2 dzisiejszego "Super Expressu" opisujemy, jak sama tyra po 6 dni, ale nie tygodniowo, tylko miesięcznie!
Zobacz też: Tomasz Walczak: Polaku, wolne dni są przereklamowane
Zerknąłem w CV posłanki Mrzygłodzkiej ciekaw, z czego wynika jej dogłębna wiedza o sytuacji pracowników na wolnym rynku. I okazało się, że oprócz rocznego epizodu z własną działalnością gospodarczą NIGDY nie skalała się pracą w prywatnej firmie! Żadne miejsce jej pracy nie miało nic wspólnego z wolnym rynkiem. Zawsze pracowała na państwowym albo stanowiskach zajmowanych w związku z jej partyjną karierą.
Może warto rozważyć eksperyment, by w polskim Sejmie daną dziedziną zajmował się ktoś, kto ma o niej jakieś pojęcie?
Nieodżałowany Jan Kaczmarek śpiewał kiedyś o pewnej pani: "że no niestety, nie jest zbyt ładna, za to zaś zgrabna też jakoś nie".
Wygląda na to, że Platforma Obywatelska chce po sobie zostawić wrażenie partii, która co prawda podniosła wiek emerytalny aż do 67. roku życia, ale w zamian za to będzie na to trzeba pracować nie 5, ale 6 dni w tygodniu.
Jeszcze kilka takich kwiatków jak likwidacja wolnych sobót albo 200 tys. zł miesięcznie państwowej pensji dla rządowego PR-owca i zarządzanie spadkiem po Donaldzie Tusku będzie dla Ewy Kopacz oznaczało zarządzanie masą upadłościową.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail