Do tragicznego wypadku doszło na drodze, niecały kilometr od domu Weroniki. Dziewczynka razem z kolegą wracała ze szkoły. Jak ustalili policjanci, dzieci szły prawidłowo, zgodnie z przepisami prawą stroną pobocza. Nagle wjechał w nie pędzący z ogromną szybkością citroen prowadzony przez Adama R. (37 l.) z Warszawy.
Uderzenie było tak silne, że Weronika przeleciała nad samochodem i upadła do przydrożnego rowu. Jej o dwa lata starszy kolega odbił się od pojazdu i przeleciał kilka metrów. - Usłyszałam sygnał karetek pogotowia. Miałam jakieś straszne przeczucie, więc pobiegłam na miejsce wypadku - mówi trzęsącym się z głosem Elżbieta Mikosza.
To, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach. Ukochana Weronika cała we krwi leżała w trawie. Ratownicy ze strażakami ponad godzinę próbowali przywrócić bicie jej serduszka. Na nic zdały się rozpaczliwe krzyki matki, błagającej Weronikę, żeby ożyła.
Przeczytaj koniecznie: Lewickie: Drzewo prawie ZABIŁO kierowcę samochodu CIĄG DALSZY HISTORII Z LUTEGO
Pani Elżbieta stała, przyciskając znaleziony na ulicy bucik córki do piersi, kiedy lekarz ze smutkiem oznajmił jej, że nie da się już uratować Weroniki. - Z rozpaczy chciałam umrzeć tam, obok niej - mówi, zalewając się łzami Elżbieta Mikosza.
Biedna matka nie może się pogodzić ze śmiercią córki. Przecież Weronika była takim dobrym i kochanym dzieckiem. Obie miały iść na festyn z okazji Dnia Dziecka.
Weronika miała w wakacje jechać do starszej siostry do Myszyńca. Chciała pomagać jej przy malutkim dziecku. - Cały czas myślę, że Weronika za chwilę przyjdzie do domu. Na dźwięk kroków podrywam się i biegnę z kuchni do drzwi - dodaje załamana matka.
Kolega Weroniki w ciężkim stanie leży w szpitalu. Adam R. trafił już do aresztu. Grozi mu osiem lat więzienia.