- Przeżyliśmy piekło - mówią Tadeusz K. (64 l.) i jego syn Marcin (34 l.), przedsiębiorcy spod Szczecinka (woj. zachodniopomorskie). Działo się to 8 marca, kiedy obaj panowie razem z rodzinami świętowali Dzień Kobiet. - W domu były nasze żony i maleńkie dzieci. Do dziś nie mogą się z tego otrząsnąć - dodają.
"To" nastąpiło w wieczornych ciemnościach. Dochodziła 20.00, gdy pan Tadeusz usłyszał ogłuszający huk i przez okno dostrzegł błyski wystrzałów. - Byłem przerażony. Wybiegłem przed dom, zobaczyłem jakichś ludzi w kominiarkach. Od razu się na mnie rzucili. Krzyczeli "leżeć" i wymachiwali bronią - opowiada. - A ja byłem wtedy na piętrze - dodaje pan Marcin. - Zobaczyłem na swoim ciele kilkanaście kropek od celowników laserowych. Po chwili skuty kajdankami leżałem w błocie obok ojca.
Akcja trwała dwie godziny, w czasie których napastnicy przetrząsnęli zabudowania. Potem jak gdyby nigdy nic powiedzieli "przepraszam" i zniknęli. - To były działania w związku z prowadzonym śledztwem. Mieliśmy informacje, że na terenie tej posesji mogą się znajdować uzbrojeni przestępcy i skradzione maszyny budowlane o wartości kilkuset tysięcy złotych. Okazało się, że informacja przekazana policjantom była nieprecyzyjna - tłumaczy Andrzej Borowiak, rzecznik KWP w Poznaniu, i deklaruje, że policja pokryje wszelkie szkody.
- A ja poruszę niebo i ziemię, żeby ten, kto wydał rozkaz, poniósł konsekwencje tej pomyłki - mówi twardo Tadeusz K. Przez adwokata zawiadomił już prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez policjantów.
ZOBACZ TAKŻE: Dolny Śląsk: Gigantyczny pożar w ośrodku medycznym. Stu strażaków w akcji [ZDJĘCIA]