Gdy było już pewne, że woda zmierza w ich kierunku, rodzina Masłowskich zdążyła tylko wybiec przed swój dom i wdrapać się na najbliższe drzewo.
Potem Masłowscy patrząc na to, jak woda zalewa i niszczy dorobek ich życia, mogli już tylko liczyć na boską opatrzność i pomoc strażaków.
- W końcu sąsiedzi zaczęli nas ściągać z drzewa. Ale nurt rzeki był tak silny, że myślałam, że już po nas. Byłam pewna, że nie damy rady, że to koniec - opowiada zrozpaczona pani Justyna Masłowska.