"Super Express": - Równo 20 lat temu wzniósł pan w Sejmie gest dwóch rozstawionych palców - victorii. Pod pana kierownictwem - pierwszego niekomunistycznego premiera - zaczął działać rząd. Dlaczego podjął się pan tego wysiłku?
Tadeusz Mazowiecki: - Taka była potrzeba chwili historycznej. Przejęliśmy władzę - musiał więc powstać rząd. A co znaczy przejęcie władzy? Znaczy ono przejęcie odpowiedzialności. Wówczas odpowiedzialność obejmowała przemianę Polski. Był to trudny okres, gdyż nasz kraj był jedynym w bloku, który wszedł na drogę poważnych zmian.
- Pański gabinet został powołany przez Sejm 24 sierpnia 1989 roku, ale Sejm i prezydent zatwierdzili go dopiero 12 września. Co pan robił w tym czasie, co pan czuł?
- W tym czasie jako kandydat Solidarności prowadziłem rozmowy z partiami politycznymi: PZPR, ZSL i SD - starałem się przekonać je do linii, którą będę chciał realizować. A jak się czułem? Wierzyłem, że tym razem może się nam udać - i że należy robić wszystko, żeby się udało.
- Ale mogło być tak, że pana miejsce w historii zająłby generał Czesław Kiszczak...
- Owszem, próbował sformować gabinet. Ale nie udało mu się to. I powstała sytuacja, w której mógł powstać gabinet z solidarnościowym premierem.
- Premier z obozu solidarnościowego, ale część jego podwładnych już nie. Czy dużym dyskomfortem było posiadanie w resortach siłowych ministrów z PZPR?
- Dyskomfortem? Przede wszystkim koniecznością. Bowiem trudno jest sobie wyobrazić opozycję, która ma w ręku służby specjalne i wojsko. Zmiana w tych resortach - rozmontowywanie ich - musiało następować stopniowo.
- Ludzie reżimu wiedzieli, że skończyły się dawne czasy, jest nowe rozdanie kart - i oni mogą w nim brać udział - ale wiedzieli też, że zło poprzedniego systemu nie znajdzie poklasku w nowej rzeczywistości, więc niszczyli ślady przeszłości. Na ile pan miał wgląd w to, co się dzieje w resortach kierowanych przez członków PZPR?
- Najpierw niewielki, z czasem stopniowo się zwiększał. Tak oto najpierw stworzyliśmy komitet polityczny przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Później w resorcie spraw zagranicznych i w resorcie obrony narodowej mianowałem cywilnych wiceministrów. A później gen. Czesława Kiszczaka w MSW i gen. Floriana Siwickiego w MON zastąpili Krzysztof Kozłowski i Piotr Kołodziejczyk.
- Minęły dwa dziesięciolecia. Jak pan z tej perspektywy ocenia okres pańskich rządów?
- Ocena należy do historii.
- Ta znajdzie się w podręcznikach. A pańskie odczucia?
- Był to czas intensywnych działań - wprowadzaliśmy zasadnicze reformy. Np. reforma samorządowa zmieniała władzę na samym dole, skutkując powstaniem demokracji lokalnej. Wprowadzona przez nas reforma gospodarcza - bardzo trudna - spowodowała, że Polska weszła na szlak rozwoju. A przecież mogło być inaczej - mogła ginąć w stagnacji i być zżerana przez inflację. W szkolnictwie wprowadziliśmy prawdę historyczną. Zapewniliśmy też autonomię nauki i szkolnictwa wyższego. W każdej dziedzinie odbywały się zmiany bardzo daleko idące. Naturalnie, to był początek. Ale ten początek stworzył kierunek zmian. Także ten kierunek, który doprowadził Polskę do struktur europejskich i Paktu Północnoatlantyckiego.