Kamil wraz ze swoją niepełnosprawną mamą przeprowadził się z Krakowa do Maszkowic k. Starego Sącza trzy lata temu. Tu, w górach, z dala od zgiełku wielkiego miasta, łatwiej było żyć kobiecie, która od wypadku w 2006 roku jeździ na wózku inwalidzkim. Chłopak chodził do liceum w Krościenku, miał wielu kolegów, był spokojny. - Żyłam tylko dla niego - opowiada pani Urszula, matka chłopca. W ubiegłym tygodniu jej życie legło w gruzach.
We wtorek kobieta usłyszała dziwny dźwięk, jakby chrząknięcie. Zawołała syna, ale ten się nie odezwał. - Podjechałam wózkiem pod windę i zobaczyłam Kamila. Był nieprzytomny i nie oddychał. Jego zmiażdżona głowa utknęła pomiędzy windą a stropem - opowiada załamana kobieta. Domyśliła się, że Kamil musiał się wychylić z urządzenia, gdy jechało ono do góry.
Przerażona matka zaczęła krzyczeć. Od razu zadzwoniła po pogotowie, a sąsiadka wezwała na pomoc pracowników pobliskiej żwirowni. Mężczyźni od razu przystąpili do reanimacji i udało im się przywrócić akcję serca. Chwilę później przyjechała karetka i zabrała Kamila do szpitala w Krakowie-Prokocimiu. Lekarze robili co mogli, by uratować nastolatkowi życie. Operacja się udała, ale nocą Kamil zmarł. Niestety, jego serce nie wytrzymało takiego obciążenia.
- Nie mam już po co żyć, najpierw los zabrał mi zdrowie, a teraz ukochanego syna - płacze matka chłopca. Nie potrafi pogodzić się z tym, że już nigdy nie przytuli Kamila. Jemu nie uda się już uzbierać pieniędzy na specjalny szkielet, dzięki któremu mogłaby z powrotem zacząć chodzić.