Pan Włodzimierz cały czas wierzył, że żona, która zaginęła 13 stycznia, odnajdzie się cała i zdrowa. Codziennie łudził się, że uśmiechnięta stanie w progu ich mieszkania.
On i syn wszędzie szukali Jolanty, wywiesili plakaty z jej zdjęciem, zawiadomili policję. Prosili o pomoc nawet jasnowidza. Wszystko bez skutku.
Pani Jolanta miała problemy finansowe.
- Niedawno dowiedziałem się, że żona w kilku bankach wzięła pożyczki i nie była w stanie ich spłacić. Była winna ok. 12 tys. zł - tłumaczy wdowiec.
W dniu zaginięcia o długach rozmawiała z mężem. Powiedziała, że nie potrzebuje pomocy, bo sama da sobie radę. Chwilę później ubrała się i wyszła.
Nie poszła daleko. Jej zmumifikowane zwłoki od dwóch miesięcy wisiały w szopie przy kamienicy.