Do tragedii doszło na krajowej "jedynce" niedaleko Włocławka. Konwój złożony z trzech autokarów jechał z Gliwic, gdzie grała mecz Lechia, do Gdańska. Pogoda była wyjątkowo kiepska. Padał śnieg, droga przypominała ślizgawkę... Jak twierdzi policja, jeden z autobusów nagle zjechał na przeciwległy pas jezdni, a potem odbił całkiem w lewo i z impetem wpadł do rowu. Zmiótł przy tym część betonowego ogrodzenia stojącego wzdłuż jezdni.
Co się stało kierowcy? Dlaczego nagle zboczył z trasy? - Trwa ustalanie przyczyn wypadku, na razie nie możemy powiedzieć nic więcej - stwierdziła Małgorzata Marczuk (46 l.) z włocławskiej policji.
Jakimś cudem kierowca przeżył uderzenie. W ciężkim stanie trafił pod opiekę lekarzy. Do szpitali we Włocławku, Aleksandrowie Kujawskim i Toruniu przewieziono w sumie 56 rannych.
- Do nas trafiło 48 osób. 12 było w takim stanie, że musiało zostać w szpitalu - powiedział nam doktor Ilia Iliew, kierownik szpitalnego oddziału ratunkowego we Włocławku.
Niestety, dwóch kibiców nie przeżyło. Tomasz G. i Kamil K. wypadli przez okno i zostali zgnieceni przez wrak pojazdu. Zginęli na miejscu.
Ci, którzy przeżyli, ciągle są w szoku.
- Mam złamaną rękę. Wielką dziurę w plecach. Ale żyję. Ja miałem szczęście. Wiem o tym. Szkoda, że nie mieli go moi koledzy. Ci, którzy są w lżejszym stanie, dbają o mnie - powiedział nam jeden z kibiców Lechii Gdańsk.
Na miejsce szybko zaczęły się zjeżdżać rodziny rannych.
- Przed wyjazdem żona wcisnęła synowi do ręki obraz świętego Krzysztofa - powiedział nam ojciec jednego z kibiców. - Wierzę, że dzięki temu nic się nie stało.