Janusz W. 26 maja rano opuścił mury więzienia. Pojechał do pobliskiego Lipna do pracy w firmie zajmującej się przetwórstwem owocowo-warzywnym i zniknął. Dopiero tydzień temu informacja o jego ucieczce wyciekła do mediów. A do dzisiaj nie wydano za nim listu gończego! Skandalem jest również, że Janusz W. pracował poza więzieniem w systemie bez konwojenta. Nie siedział przecież za kradzież batonika, tylko za morderstwo.
W styczniu 2010 r. podczas awantury z konkubiną w jej mieszkaniu w Warszawie wpadł w szał. Rzucił się na kobietę z pięściami. Tak mocno ją tłukł, że złamał prawą rękę. Mimo to udusił Violettę B. Później zwłoki zawinął w koc i przez 7 godzin woził autem po mieście. W końcu podjechał samochodem pod komisariat. Zaparkował i zaczął uciekać, ale dopadli go policjanci.
Ostatecznie wyrokiem sądu apelacyjnego został skazany na 12 lat więzienia. Odsiadywał wyrok, nie sprawiając problemów. Kiedy jednak nie dostał zgody na przedterminowe zwolnienie, wziął sprawy w swoje ręce i na wolności jest prawie dwa miesiące.
Służba więzienna nie ma sobie nic do zarzucenia. Odpowiedzialność za ucieczkę przerzuca na pracodawcę Janusza W., który odbiera więźniów i po pracy przywozi ich do jednostki. - Osadzony był zatrudniony w tzw. systemie bez konwojenta od maja 2015 r. W ZK we Włocławku pracował w takim systemie od połowy marca 2017. Aktualnie pracuje w ten sposób w kraju prawie 35 tys. osób pozbawionych wolności. Oddaleń skazanych z miejsca pracy poza zakładem karnym jest jedynie 0,2 proc. - mówi Mariusz Budny z Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Bydgoszczy.
ZOBACZ: Nastoletnie sadystki PODPALIŁY jeża i biły go butelką. Jest decyzja sądu [WIDEO]