Tak za ciągłe zbaczanie ze ścieżki i łażenie po wymuskanej trawie postanowił ukarać go sąsiad Roman Ż. (44 l.). Ciężko ranną ofiarę "kosiarza" lekarze cudem wyrwali z objęć śmierci.
- Miał szczęście, że żyje! - mówią policjanci. Andrzej Głuszel - dobrze zbudowany, z dłońmi jak bochny chleba i umięśnionym torsem, miał we wsi opinię siłacza. Wszyscy słabeusze bali się go i omijali z wielkim szacunkiem. Tak jak Roman Ż., jego sąsiad. Panowie mieszkali w domu na końcu wsi.
- Do tej pory wszyscy się śmiali z Romka. Bo to takie chuchro i wiejskie popychadło - opowiadają w Łaszewie.
Tak było do jego ataku z kosą. W Romana Ż. wstąpił diabeł, kiedy zobaczył pana Andrzeja bezczelnie idącego na skróty do domu przez jego z wielką troską pielęgnowany trawnik! Dlatego chwycił za kosę i postanowił wymierzyć sprawiedliwość sąsiadowi.
- Zaskoczył mnie - opowiada zszokowany Andrzej Głuszel. - Widziałem, jak bierze kosę. Zamachnął się i wbił mi ją w brzuch. Nie spodziewałem się tego.
Zwalisty mężczyzna bez sił padł na ziemię. Jego przerażona matka zadzwoniła po pogotowie.
- Poszkodowany trafił na stół operacyjny, a sprawca do policyjnego aresztu. Grozi mu do 10 lat pozbawienia wolności - mówi aspirant sztabowa Katarzyna Witkowska (30 l.) z bydgoskiej policji.
Andrzej Głuszel właśnie opuścił szpital.
- Ledwo co chodzę. Brzuch mnie boli jak cholera - żali się. Z dawnego siłacza zostało tylko wspomnienie.