O tym, że służby ukrywają prawdę o losie zaginionego miesiąc temu Zielonki, przekonani są prowadzący dochodzenie policjanci. Jak dowiedział się "Dziennik", szczególnie dziwne jest to, że - jak twierdzą przełożeni chorążego - nie miał on ani służbowej, ani prywatnej komórki.
- Dysponując telefonem, szybko ustalilibyśmy miejsce pobytu szyfranta. W policji każdy dzielnicowy ma komórkę, trudno więc uwierzyć, by nie miał jej żołnierz służb specjalnych - mówi gazecie wysoki rangą oficer stołecznej policji.
"Dziennikowi" udało się ustalić numer telefonu stacjonarnego do mieszkania chorążego na warszawskim Gocławiu. Od dwóch tygodni jednak nikt nie podnosi słuchawki, nie włącza się nawet automatyczna sekretarka.
- Wiemy, że żona pracuje w wojsku. Prawie na pewno również w tajnych służbach. Prawdopodobnie ktoś podjął tam decyzję, by ukryć ją wraz z dzieckiem - twierdzi rozmówca gazety z policji. Funkcjonariusze kontaktują się z nią wyłącznie przez komórkę.
Wojsko nie chce odnaleźć zaginionego szyfranta
Poszukiwania szyfranta wywiadu wojskowego chorążego Stefana Zielonki ani o krok nie przybliżyły policji do wyjaśnienia zagadki jego zaginięcia. - Jesteśmy bezradni. Mamy wrażenie, że wojskowy wywiad nie mówi nam wszystkiego - przyznaje funkcjonariusz stołecznej policji.