Radzieckie służby wiedziały, że kardynał Karol Wojtyła podaje w wątpliwość przestrzeganie praw człowieka w Polsce, kwestionuje robotniczy charakter władzy oraz jest blisko związany z duchownymi krytykującymi system otwarcie. W 1971 roku Polska stała się częścią szerszej radzieckiej operacji "Progriess". W jej ramach oficerowie wywiadu ZSRR podający się za przybyszów z Zachodu mieli przenikać do środowiska opozycji i duchownych z otoczenia kardynała Wojtyły.
Agent KGB udawał fotoreportera
Po wypadkach grudniowych KGB przypuszczało, że Kościół w Polsce odegrał jakąś rolę w zorganizowaniu protestów i że mając możliwość przemawiania do ludzi z tysięcy ambon, steruje społecznymi nastrojami. Misję przeniknięcia w pobliże kardynała z Krakowa dostał doświadczony agent Giennadij Bliablin, udający fotoreportera z RFN, zainteresowanego problemami Kościoła w państwie totalitarnym.
We wczesnych latach 70., a i długo potem, w Polsce funkcjonował mit "gościa z Zachodu". Sam fakt, że ktoś przybył zza żelaznej kurtyny i może poinformować świat o tym, co się tutaj dzieje, sprawiał, że traktowano go jak swojego. Otwierano przed nim domy i serca, chwalono się konspiracją.
W rozmowach z kimś takim wyłączał się bezpiecznik. O bycie agentem można było podejrzewać nawet brata czy sąsiada, ale nie kogoś z "wolnego świata", kto mówił po niemiecku czy angielsku.