Wolał umrzeć, niż przyznać się do wypadku

2009-11-23 8:50

Przedsiębiorca z podkrakowskich Balic po pijanemu spowodował wypadek. Chcąc uniknąć kary, jeszcze przed przyjazdem policji umówił się z żoną, że to ona weźmie winę na siebie. Z udanej mistyfikacji Artur T. (†42 l.) cieszył się jednak tylko trzy i pół godziny. Potem... zmarł w szpitalu.

Gdyby tuż po wypadku przyznał się do winy i pozwolił sanitariuszom udzielić sobie pomocy, pewnie do dziś cieszyłby się życiem.

Było już ciemno, gdy Artur T. prowadził swego opla astrę ulicami Balic. Widoczność ograniczał mu jednak nie tylko zmierzch, ale i wypity wcześniej alkohol. Mężczyzna nim zdążył się zorientować, zjechał na przeciwny pas ruchu i z impetem uderzył w volvo, a potem w innego opla. Szybko na miejscu pojawiło się pogotowie. Artur T. tak bardzo bał się przyznać, że spowodował wypadek, że zlekceważył nawet ból, który pojawił się po stłuczce. Sanitariuszom nie pisnął ani słowa o złym samopoczuciu, bo miał już pomysł, jak wymigać się od odpowiedzialności.

Gdy na miejsce wypadku przyszła jego żona, Anna (38 l.), ledwie trzymający się na nogach mąż powiedział jej, że trochę wypił i poprosił, by wzięła całą winę na siebie.

Kobieta, chcąc chronić kierowcę pijaka, przystała na takie rozwiązanie. Ktoś z rodziny odtaszczył Artura T. do domu, a ona bez mrugnięcia okiem kajała się przed policją za to, że spowodowała stłuczkę. Wydmuchała na alkomacie "0,00 promila", dostała 500 zł mandatu i sądziła, że jest już po wszystkim.

Tymczasem przebywający w domu Artur T.,czuł się coraz gorzej. Kiedy wystąpił ślinotok, zaniepokojona rodzina wezwała karetkę. Anna T. kłamała dalej. Powiedziała lekarzowi, że mąż źle się czuje, bo niefortunnie spadł z drabiny. Tak Artur T. trafił do szpitala. Wyniki badań krwi okazały się drastyczne - mężczyzna miał aż 4 promile alkoholu. Mimo wysiłku lekarzy zmarł o godzinie 21.30.

Stróże prawa szybko odkryli mistyfikację żony. Przyciśnięta do muru Anna T. nie miała wyjścia. Przyznała się policji, że to mąż spowodował wypadek.

- To moja prywatna sprawa - odparła, gdy chcieliśmy z nią porozmawiać.

Śledztwo trwa. Na razie nie wiadomo dokładnie, co było przyczyną śmierci Artura T.

- Niewykluczone, że gdyby załoga karetki od razu udzieliła pomocy rzeczywistemu sprawcy zdarzenia, być może udałoby się go uratować i nie doszłoby do jego śmierci - mówi podinspektor Marek Korzonek, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Krakowie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki