"Wprost" opublikował tekst, w którym - jak zapewnia - "chce sprostować pewne niejasności". Dziennikarze twierdzą, że rozmawiali z Durczokiem telefonicznie. Szef "Faktów" rzucił jednak słuchawką, a "ponowne próby skontaktowania się z nim nie przyniosły rezultatu". Redaktorzy wysłali pytania mailem. Zapewniają, że nie pytali o sprawy prywatne, jedynie o mobbing i molestowanie seksualne w jego miejscu pracy. - Za głęboko niesprawiedliwe uznajemy nazywanie nas "psami gończymi tropiącymi ofiarę", gdy w rzeczywistości upominamy się o prawa ofiar - odpowiadają Mariannie Dufek-Durczok.
Zobacz: Marianna Dufek-Durczok: Wchodząc z butami w prywatne życie, zniszczyliście człowieka
Żona prezentera uważa, że przed postawieniem jakichkolwiek zarzutów, dziennikarze powinni poczekać na wyniki działań Komisji TVN. - Odbieramy takie sugestie jako próbę opóźnienia naszej publikacji. To żądanie absurdalne – wszak gdyby nie nasze zainteresowanie tematem, komisja ta w ogóle by nie powstała. To my pokazaliśmy, iż jedna ze stacji telewizyjnych ma problem. To dzięki naszemu pierwszemu tekstowi, po kilku latach bierności, wreszcie zainteresowano się sprawą - czytamy na wprost.pl.
Dziennikarze zaprzeczają również, jakoby mieli dzwonić "gorączkowo po całej Warszawie i Śląsku w poszukiwaniu tematów do kolejnej publikacji". - Nie tropimy prywatnych wątków z życia pana Durczoka. Osoba szefa "Faktów" TVN interesuje nas wyłącznie w chwili, gdy pojawia się uzasadnione podejrzenie, iż mogło dojść do złamania prawa - kontynuują.
Oświadczenie Marianny Dufek-Durczok w sprawie kontrowersyjnej publikacji "Wprost" znajdziesz tutaj.