To, co wydarzyło się 16 stycznia w jednym z apartamentowców na warszawskim Mokotowie ma więcej cech średniej jakości kryminału niż rzeczywistego zdarzenia. Zdaniem "Wprost" Kamil Durczok zabarykadował się w mieszkaniu, szarpał z jego właścicielem i uciekał przed policją. W lokalu znaleziono erotyczne gadżety, zoofilskie nagranie, dokumenty szefa "Faktów" TVN, śladowe ilości amfetaminy i kokainy oraz przedmioty służące do zażywania narkotyków. Według tygodnika, na jednej z próbek miały znajdować się ślady kobiecego DNA.
Mimo że incydent miał miejsce w połowie stycznia, "Wprost" opisał sprawę dopiero po miesiącu. Nie można zatem wykluczyć możliwości, że narkotyki zostały podrzucone. Dziennikarze gazety twierdzą inaczej. - 6 stycznia po południu, gdy Durczok wybiegł z lokalu, właściciele mieszkania weszli do środka. Żona biznesmena zrobiła tam zdjęcia przy pomocy swego telefonu. W parametrach zdjęcia widać, że zostało wykonane 16 stycznia o godzinie 15:49, czyli tuż po opuszczeniu lokalu przez szefa "Faktów” TVN (Durczok został spisany na miejscu przez policję około godziny 15:30.) Na zdjęciu zrobionym o 15:49 widać rulon do wciągania narkotyków i talerz z resztkami białego proszku - czytamy w najnowszym artykule.
Zobacz też: Kamil Durczok: Chciałbym jeszcze poprowadzić Fakty
Afera Kamila Durczoka wzbudza wiele kontrowersji. I już nie o same "fanty" z mieszkania chodzi, lecz o sposób działania tygodnika. Myślicie, że dziennikarze "Wprost" przesadzili w metodach zdobywania informacji? Czekamy na Wasze komentarze!